Drugie danie


Uncategorized / poniedziałek, grudzień 8th, 2014
U Lewandowskich i Borejków zawsze było drugie danie… Z tego, co pamiętam :). W kawalerskim mieszkaniu braci Ogorzałków różnie to bywało, a u Kreski, wiadomo, nie przelewało się… 
Dziś jednak nie chcę pisać o tym, co bohaterowie Musierowicz jedli na drugie danie, ale o domach spoza ulicy Roosevelta, domach przy Norwida, czy raczej – mieszkaniach przy tej ulicy. Potrawkę z cielęciny ze szczypiorkiem w eleganckim domu Matyldy pominę, ponieważ jedzenie (przygotowane przez gosposię) jest tam jakby jednym z elementów wyposażenia wnętrza. Narrator, dzięki odpowiednio opisanym detalom wystroju wnętrza oraz dzięki dwóm zdaniom, w których pojawia się jedzenie w domu Stągiewków, pokazuje czytelnikowi, że Matylda pochodzi z zamożnej rodziny, ceniącej wygląd przedmiotów, a, jak się wkrótce okaże, także ludzi. Rodzina dziewczyny może pozwolić sobie na potrawkę z cielęciny, podczas gdy pozostali bohaterowie z apetytem wlewają w siebie wiadra rosołu.
Wsuwa również Genowefa, a raczej Aurelia, która wymyśla sobie drugą siebie. Ucieka z domu. Na samą myśl o powrocie do niego zaczyna obgryzać paznokcie o odczuwać ból brzucha. Zobaczmy, czy słusznie….
[Tu powinien być jakiś dżingiel, zamiast tego dam obrazek własnej produkcji.]
Obrazek stworzony przeze mnie, uprzejmie proszę nie kopiować. Podobne dzieło można stworzyć samodzielnie, wystarczy nieskomplikowany program graficzny :).

#W pokoju mamy – Ewy Jedwabińskiej

„One dwie [tj. Ewa Jedwabińska i pani Borejko] rozmawiały o tym okropnym czarno-białym obrazie, który wisiał nad tapczanem (w kącie obrazu była plama w kształcie nietoperza i Aurelia zawsze zamykała oczy, kiedy przechodziła przez pokój, żeby tej okropności nie widzieć, żeby się jej nie przyśniła)…”.

#Kuchnia wg Ewy Jedwabińskiej

„Kuchnia nie zawierała żadnych innych kolorów poza bielą. Kiedy się zapalało jarzeniówki, ta biel po prostu wybuchała w ich blasku. Ewa – poruszając się z przyjemnością po tym lśniącym, laboratoryjnym wnętrzu (…)”.
W biało-czarnym świecie Ewy Jedwabińskiej nie było miejsca na jakikolwiek bałagan, ale…
Świat Jedwabińskiej – czarno-biały, a jednak bardzo rozedrgany…

#Aurelia i niezjedzona kolacja

(…) dopiero kiedy weszły do domu i zapaliły to okropne światło w kuchni, mamusia spytała surowo, czy naprawdę tak źle jest u pani Lisieckiej? Czy Aurelia naprawdę musi wciąż grymasić i dokuczać wszystkim wokół? Czy nie widzi, jak wszyscy się dla niej poświęcają – tatuś, mamusia, pani Lisiecka? I jak rodzice pracują, żeby Aurelia miała wszystko, wszystko, czego jej trzeba?
Jesteś złym dzieckiem! – krzyknęła mamusia na zakończenie, bo Aurelia na te wszystkie pytania nie odpowiedziała ani słowem: z przejęcia i strachu zupełnie odebrało jej głos. 
– Ja w twoim wieku nigdy nawet nie widziałam szynki! Siadaj w tej chwili i zjedz kolację! – przygotowała jajecznicę i mleko, postawiła to wszystko na białym stole w kuchni, w rażącym oczy, białym świetle jarzeniówek. I wyszła. Wróciła za dziesięć minut i trafiła właśnie na moment, kiedy ona, dławiąc się z obrzydzenia, wypluwała przeżutą jajecznicę w dłoń i chowała do kieszeni.
Mamusia strasznie się zdenerwowała. Chwyciła Aurelię za ramię i potrząsała jak lalką. Aurelia nigdy nie widziała tak zezłoszczonej mamusi. To było straszne. Mamusia zajrzała do tej kieszeni i zobaczyła tam wstrętną papkę z szynki, jajecznicy i chleba razowego.
Naprawdę, lepiej już by było, żeby mamusia ją zbiła. Ale ona nie biła, tylko się denerwowała i człowiek nigdy nie wiedział, kiedy to się skończy„.
Wcześniej natomiast dziewczynka „jadła” kolację u sąsiadki, wspomnianej już pani Lisieckiej, która – teoretycznie – zajmowała się Aurelią, kiedy jej rodzice pracowali. Dodajmy, że pani Lisiecka znana jest już czytelnikom Jeżycjady z Idy sierpniowej.

#Lśniące lokum Lisieckiej

„Przy połyskliwym stole, ustawionym pośrodku błyszczącego, lakierowanego parkietu, na tle sutych firan i tapet w bogate arabeski, zalana jaskrawym światłem bijącym z wieloramiennego, kryształowego żyrandola, Aurelia miała spożyć kolację. Talerz już czekał, lśniąc w blasku kilku żarówek – była na nim polędwica i szynka w plasterkach, pokrajany żółty ser, rzodkiewki i ogórek, wszystko trochę już wyschnięte, bo Aurelii zbyt długo nie było.
Pani Lisiecka przyniosła jeszcze szklankę kakao, chleb, masło i dżem. 
– Jedz – powiedziała z niechęcią. Aurelia nie jadła.
Pani Lisiecka spojrzała na nią, jakby chciała ją uderzyć.
– Jedz, mówię ci. Obiadu nie zjadłaś, to chociaż zjedz kolację. Wciąż nic nie jesz. Mamusia się zmartwi. No, co ja powiem mamusi, jak po ciebie przyjdzie. Że znów nie jadłaś. Mamusia stoi po polędwicę, pieniążki wydaje. A ty nie jesz. Jedz.
Aurelia, nie patrząc na nią, z oczami wbitymi w stół, wzięła w usta kawałek szynki. Chwilę pożuła, następnie żuć przestała i siedziała z pełnymi ustami, tępo patrząc w kolorowy ekran telewizora. Po ekranie biegali ludzie z karabinami i strzelali do innych ludzi z karabinami. Przejechały czołgi, zabrzmiała radosna muzyka marszowa, a spiker powiedział coś dziarskim głosem. Aurelia czuła, że boli ją brzuch.
Czemu nie jesz? Jedz – nakazała pani Lisiecka głosem suchym jak drewniana listwa.
Dziewczynka spróbowała przełknąć pogryzioną wędlinę, ale nie mogła. Schowała ją więc między dziąsła a policzek i wetknęła sobie w usta następny kawałek. Tego również nie była w stanie przełknąć. U pani Lisieckiej wszystko było suche jak drewno i równie niesmaczne. Nigdy nie mogła tu nic jeść. Może przez ten zapach lakieru do podłóg.
Posiedziała chwilę z wypchaną buzią, wreszcie wypluła szynkę w garść. Poczekała, aż pani Lisiecka znów się odwróci – i szybko schowała różową packę do kieszeni”.
„Czemu nie jesz?” – pyta niezbyt inteligentnie pani Lisiecka. Jak tu jeść w tak lśniącym loku, w tak nieprzyjaznej atmosferze? Jak jeść w domu, w którym nad głową wisi zimna złość matki? Kiedy jedzenie podają w laboratorium, nie w przytulnym, zagraconym wnętrzu? Jak tu jeść, kiedy każą jeść samej?

Jak tu nie wybrać się na samotną wędrówkę w poszukiwaniu miejsca, w którym można zaspokoić nie tylko fizyczny głód?
Czerwony berecik wędruje od domu do domu.
Najeść do syta można się tylko wtedy, gdy wszystko zostaje odpowiednio przyprawione – bynajmniej nie maggi, jak przypuszcza zdesperowana pani Jedwabińska. Nie trzeba do rosołu dosypywać również narkotyku. Według pani Borejkowej wystarczy trochę serca

I to jest właśnie przepis na udane relacje międzyludzkie. 

Smacznego :).

Wszystkie cytaty pochodzą z wydania Opium w rosole Małgorzaty Musierowicz z roku, którego wydawnictwo Akapit Press nigdzie nie umieściło, niestety (ale jest to jedno z nowszych wydań, z rysowankami i zdjęciami Musierowicz na tylnej okładce).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *