Lucy Maud Montgomery i baby blues


Literatura, Parenting / sobota, kwiecień 6th, 2019
Wróciłam ze szpitala do domu i miałam baby blues. 

Źródło zdjęcia: https://flic.kr/p/78NpcU

Nie przyszedł od razu, pojawił się jakoś drugiego dnia w domu, choć nie mogę za to ręczyć, bo za bardzo nie pamiętam. Zresztą nie chcę tutaj pisać o swoich przemyśleniach, przeżyciach i przejściach, tylko o literaturze. A dokładniej o jednej z książek, której fragmenty cytowałam na moim stories na Instagramie. Nawiasem mówiąc, nagrywanie stories to było coś, co pozwalało mi utrzymać kontakt ze światem poza czterema ścianami domu oraz było jednym z czynników, który pomagał mi w utrzymaniu jako takiej równowagi. 
Książka, do której wróciłam w czasie połogu, to Rilla ze Złotego Brzegu Lucy Maud Montgomery. Pisałam o niej już dawno, dawno temu tutaj, ale w zupełnie innym kontekście. Teraz, oprócz książki o wojnie, stała się dla mnie także opowieścią o baby blues, o rewolucji, jaką dziecko robi nam w życiu oraz o mieszanych uczuciach, jakie można do niego żywić. 

Odnoszę wrażenie, że w literaturze – zwłaszcza tej skierowanej do dziewcząt i kobiet – jakoś tak nie wypada mówić negatywnie o posiadaniu dzieci. U samej Montgomery w cyklu o Ani nie przypominam sobie opisów złych emocji związanych z potomstwem. Kolejne dzieci witane są z radością i miłością. W innej zaś książce, w Błękitnym zamku, jest taka rozmowa o okazywaniu czułości małemu dziecku, którą główna bohaterka podsumowuje słowami: „Kobieta zawsze to wie i marzy o tym…”
Tymczasem nie zawsze wie i nie zawsze marzy.

No dobrze, to co w końcu z tym baby blues i Rillą ze Złotego Brzegu?

Rilla Blythe, córka Ani i Gilberta ma piętnaście lat, gdy wybucha pierwsza wojna światowa. Dziewczyna, zbierając dary dla Czerwonego Krzyża, znajduje w jednym z domów osierocone niemowlę. Nie będę tutaj wnikać w szczegóły zdarzenia, dość, że zdjęta litością dziewczyna postanawia wziąć dziecko do domu. Zaś w domu (tutaj również oszczędzę Wam szczegółów co, jak i dlaczego) podejmuje kolejne postanowienie – zajmie się chłopcem, dopóki jego walczący na wojnie ojciec po niego nie wróci. 
Dziewczyna, mimo że opiekuje się małym Jasiem bardzo sumiennie, nie lubi go. Łapcie cytat (pogrubienia pochodzą ode mnie):

Chciałabym polubić trochę to dziecko. Wówczas byłoby mi o wiele lżej, ale nie mogę. Słyszałam kiedyś, że jak się opiekować nawet obcym dzieckiem, to mimo woli przywiązuje się do niego. Ale ja nie mogę. Po prostu jest okropną zawadą, we wszystkim mi przeszkadza. Krępuje mnie na każdym kroku – i teraz właśnie kiedy organizuję Młody Czerwony Krzyż. Wczoraj wieczorem także nie mogłam pójść na przyjęcie do Alinki Clow, chociaż bardzo tego chciałam. Oczywiście ojciec nie jest znowu taki bezwzględny i czasem mogę wyjść wieczorem na jakieś dwie godziny, ale wiem, że byłby bardzo niezadowolony, gdybym wyszła na cały wieczór i pozostawiła dziecko mamie albo Zuzannie.

Mam taką hipotezę interpretacyjną, że Montgomery pozwoliła sobie tutaj na napisanie czegoś negatywnego o posiadaniu dziecka tylko dlatego, że osoba, która się nim opiekuje, nie jest jego matką. Matce bowiem w powieściowym świecie przedstawionym nie przystoją takie uczucia. Matka przecież „zawsze to wie i zawsze marzy”, a nie głośno mówi, że dziecko jest zawadą i absorbuje ją na tyle, iż może wyjść na TYLKO jakieś dwie godziny.
Cóż, to wyjście na jakieś dwie godziny z domu to jest teraz, jak to piszą w internetach, story of my life. I pewnie historia każdej mamy małego dziecka. I te uczucia negatywne też są. I nie należy się ich wstydzić ani się za nie obwiniać. Może w powieściowym świecie tak jest, ale w tym realnym baby blues nie można przemilczeć, lekceważyć, udawać, że jest OK. Ze swojego doświadczenia powiem – szukajcie wsparcia w tym czasie. Nawet więcej: wymagajcie wsparcia w tym czasie.

Czy Rilla polubiła w końcu Jasia?

Rilla w swoim pamiętniku skwapliwie zapisywała każdy funt, jaki dziecko przybrało na wadze. Uważnie go obserwowała, karmiła, przewijała, była dumna z rozwoju Jasia, niekiedy martwiąc się tym, czy wszystko z nim w porządku. Natomiast bardzo długo nie kochała chłopca. 
Minęło pięć miesięcy nim Rilla uświadomiła sobie, że kocha swoje wojenne dziecko. Pięć miesięcy od „okropnej zawady” do rozkosznego malca. Tutaj będzie długi cytat, ale warto się z nim zapoznać. Zostawiam go już bez komentarza, za to z moimi pogrubieniami. 

Tego wieczora Rilla była bardzo zmęczona i z prawdziwą rozkoszą wsunęła się pod ciepłą kołdrę, chociaż ani na chwilę nie opuszczała jej myśl o tym, co się teraz działo z Jimem i Jerrym. Rozgrzała się już porządnie i zaczynała zasypiać,, gdy nagle mały Jaś wybuchnął głośnym płaczem. 

Rilla postanowiła pozwolić mu się wypłakać. Kierowała się zresztą metodą Morgana. Wszakże Jasiowi było ciepło, fizycznie czuł się dobrze i był najedzony. W takich okolicznościach nie należało go psuć pieszczotami i stanowczo zadecydowała, że tym razem nie wstanie. Niech sobie popłacze, aż się zmęczy i zaśnie wreszcie. 

Lecz wyobraźnia poczęła dręczyć Rillę. „Przypuśćmy – pomyślała – że ja jestem takim małym, bezradnym stworzeniem pięciomiesięcznym, mam ojca gdzieś daleko we Francji, a matkę, która by się tak o mnie troszczyła, głęboko w grobie na cmentarzu. Przypuśćmy, że  leżę w kołysce w dużym, ciemnym pokoju i nikogo nie ma, kto by się o mnie zatroszczył. Przypuśćmy, że nie ma ani jednej ludzkiej duszy na świecie, która by mnie kochała, bo ojciec nie może mnie kochać, gdyż mnie nigdy w życiu nie widział i nikt mu o moim przyjściu na świat nie doniósł. Czy ja bym w takiej sytuacji także nie płakała? Czy nie czułabym się opuszczona i pozostawiona bez opieki?

Wyskoczyła z łóżka. Wyjęła Jasia z kołyski i położyła go na łóżku przy sobie. Rączki jego były zupełnie zimne. Lecz nagle przestał płakać. I wówczas, gdy przytuliła go do siebie w ciemnościach, Jaś nagle zaśmiał się głośnym, prawdziwym, szczerym, wesołym, pełnym zachwytu śmiechem! 

– Ach, ty kochane maleństwo! – zawołała Rilla. – Taki jesteś uradowany, że masz kogoś przy sobie, że nie pozostawiono cię w samotności w wielkim, ciemnym pokoju? – W tej chwili dopiero zorientowała się, że ma ochotę go pocałować, i natychmiast to uczyniła. Całowała jego gładką, pachnącą główkę, jego pucołowate policzki i małe, zimne rączęta. Pragnęła uściskać go, przytulić, jak ściskała i tuliła niegdyś w dzieciństwie małe kociaki. Jakaś szalona radość i duma owładnęła całą jej istotę. Nigdy jeszcze nie zaznała takiego uczucia.

W kilka minut potem Jaś spał już spokojnie, a gdy Rilla przysłuchiwała się jego cichemu, regularnemu oddechowi i czuła ciepłe, maleńkie ciałko przytulone do niej, zorientowała się wreszcie, że pokochała to wojenne dziecko

„On jest przecież taki rozkoszny” – pomyślała sennie, zapadając powoli w głęboką drzemkę.

A jak tam u Was? Macie jakieś przemyślenia związane z baby blues?

Wszystkie cytaty pochodzą z tłumaczenia Janiny Zawiszy-Krasuckiej

p.p1 {margin: 0.0px 0.0px 0.0px 0.0px; font: 12.0px Times}
span.s1 {font: 12.0px Helvetica}

8 Replies to “Lucy Maud Montgomery i baby blues”

  1. Nie mam jeszcze dziecka… Ale domyślam się tych uczuć z pierwszego cytatu i zachwycam się drugim. Wydaje mi sie, że dobrze jest o tyle mówić i uświadamiać, że matce wcale nie jest tak łatwo kochać, gdy nie wie gdzie kończy się dziecko, a zaczyna się ona i czy w ogóle na początku jest jakiś podział…

    1. Bardzo trafne jest to ostatnie zdanie, bardzo… Rzeczywiście ten podział jest dość niejasny na początku. Trudno ogarnąć, że to dziecko, które się nosiło w brzuchu teraz jest już oddzielnym bytem i trzeba się zwyczajnie z nim zapoznać…

  2. Ja swojego "Jasia" lubię, a nawet kocham, ale przeraża mnie niemal całkowita utrata kontroli nad własnym życiem, która nastąpiła wraz z jego pojawieniem się na świecie. Niby taki mały i całkowicie zależny ode mnie, ale tak naprawdę ta zależność działa w dwie strony. Podziwiam Cię, że udaje Ci się wygospodarować czas na bycie kimś więcej niż tylko mamą. Powtarzam sobie, że jeszcze tylko 2 lata i 4 miesiące i mały człowiek pójdzie do przedszkola. Odliczam 😉

    1. Hej! Bardzo dobrze Cię rozumiem. Tak, my mamy jesteśmy zależne od swoich dzieci… Ich samopoczucia, zdrowia, pór jedzenia i drzemek.
      Piszesz, że mnie podziwiasz – dziękuję i od razu prostuję to spostrzeżenie. Maja mała najlepiej śpi na moich kolanach. Odłożona budzi się bardzo, bardzo, bardzo szybko. I w ten sposób, żeby nie pogrążyć się w beznadziei pt. "Jestem tylko fotelem mego dziecka", wróciłam do czytania i pisania. Bo to mogę robić z nią na kolanach 🙂 Czasem to śmieszne, a czasem dołujące. Zwłaszcza na początku – miałam poczucie, że już nigdy nie wstanę z kanapy.
      Powodzenia w odliczaniu 🙂

    2. jesteś wspaniała, ja Cię podziwiam. Dobrze, że przypomniałaś ten cytat 2, pamiętam go tak dobrze. Pisz Kochana, zawsze czytaj i pisz, jesteś do tego stworzona. Wierzę w Ciebie – maga wierzę, ale to wiesz. Będę odkrywać z Tobą macierzyństwo przez literaturę, czuję to w kościach!

    3. @kslany, Dziękuję, dziękuję za tyle komplementów! Rzeczywiście, tematy macierzyńskie na pewno będą się tutaj pojawiać.
      Łatwiej się teraz pisze blog niż artykuły naukowe 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *