A w wakacje… poczytałam trochę


Uncategorized / poniedziałek, sierpień 31st, 2015
Co roku na początku wakacji obiecuję sobie, że będę czytać, czytać, czytać i… czytać. Że dużo książek przeczytam, zwłaszcza tych należących do rodzaju tzw. guilty pleasures (ktoś zna jakiś sensowny polski odpowiednik tego związku?).

Na początku wakacji składam sobie taką obietnicę, a chwilę po tym mówię sobie szczerze, że to przecież nie wyjdzie i dobrze o tym wiem!


Dlaczego?

Od kilku lat staram się spędzać wakacje aktywnie. Tak aktywnie, by chciało mi się spać o 22:00, a wstać o 6:00 rano. Lub o 9:00, w zależności od rodzaju wysiłku. W tym roku przeszłam w sumie chyba prawie 400 km, przejechałam rowerem 240, włóczyłam się po wielkich miastach, po miasteczkach i po wioskach, po polach i lasach. W Polsce i za granicą. Spałam w schroniskach, na kwaterach, na podłodze, w śpiworze, na skrzypiących łóżkach, w namiocie… 

Czy wysiłek fizyczny nie sprzyja czytaniu? Nie, jeśli już o 22:00 chce ci się spać :). Ale muszę przyznać, że po pierwszej części moich wakacji byłam po prostu wygłodzona książkowo – wprost nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu coś przeczytam! Po powrocie do kraju oprócz nowej sukienki zakupiłam więc też powieść…

W wakacje udało mi się przeczytać cztery (4) z sześciu (6) rozpoczętych książek. Nie jest to imponujący wynik, wiem. Za to każda z książek była jedyna w swoim rodzaju. 

Numer 1: John Steinbeck, Myszy i ludzie



Powieść, której długo nie chciałam przeczytać, ponieważ widziałam genialny film na jej podstawie. Zakończenie tak mnie przybiło, że nie chciałam przypominać sobie tego przykrego uczucia. Okazało się, że niepotrzebnie. Książka podziałała na mnie trochę inaczej. Polecam raczej dojrzałym czytelnikom. 


Numer 2: Jassie Burton, Miniaturzystka


Miniaturzystkę kupiłam na lotnisku we Frankfurcie w połowie czerwca tylko dlatego, że w lotniskowej księgarni nie było książek, które naprawdę chciałam przeczytać… Okazało się jednak, że to powieść dla mnie. Jassie Burton klimatem wchodzi nieco na terytorium Tracy Chevalier, a muszę przyznać, że to jedna z moich ulubionych pisarek. Jest historia, są kobiety, są normy obyczajowe i – w końcu – są miniaturki. Mebelki, figurki, sprzęty do domku dla lalek. I jest tajemnica. Niejedna. Polecam gorąco.


Numer 3. John Green, Papierowe miasta



Miałam iść na film, ale chyba nie chcę sobie popsuć książki, która była tak dobra, że żałuję, iż nie kupiłam w tym Frankfurcie oryginalnej wersji językowej (a było mnóstwo kopii!). O nastolatkach i miłości w niebanalny, dojrzały, zabawny, lekki a zarazem filozoficzny i mądry sposób. I zakończenie, które można zrozumieć chyba tylko nie będąc już nastolatkiem. Polecam młodzieży i tej trochę starszej młodzieży ;).


Numer 4. Zygmunt Miłoszewski, Gniew






Nigdy nie przepadałam za kryminałami… Do czasu, gdy poznałam dowcip Zygmunta Miłoszewskiego! Intryga intrygą, schemat powieści kryminalnej jest dość betonowy, ale ten bohater! Ten język bohatera! Ten język narratora! Nie raz, nie dwa, czytając coś, płakałam ze śmiechu. Zwłaszcza, kiedy Miłoszewski żartował sobie z literatury lub jakoś do niej nawiązywał. Mój ulubiony fragment to ten z Szymborską z Ziarna prawdy.  Gniew to ostatnia powieść o prokuratorze Teodorze Szackim. Warto zapoznać się z poprzednimi. Ze względu na sceny przemocy (zwłaszcza przemocy domowej) polecam starszym czytelnikom.


A jak tam Wasze wakacje? Było książkowo?

2 Replies to “A w wakacje… poczytałam trochę”

Comments are closed.