Skończyłam prowincjonalne liceum


Uncategorized / niedziela, sierpień 21st, 2016
Nie jest tajemnicą, że mieszkam i pracuję na Śląsku, ale to nie znaczy, że stąd pochodzę. Na migrację z Mazur zdecydowałam się tuż po maturze, a nawet wcześniej. Prawdę powiedziawszy, odkąd zaczęłam się zastanawiać nad studiami, wiedziałam, że wybiorę te na Uniwersytecie Śląskim i że będzie to polonistyka (o czym już pisałam).
Podobnie było z liceum. Kończąc podstawówkę wiedziałam, do jakiej szkoły pójdę. Tym razem nie była to jednak kwestia wyboru, ale raczej jego braku. W moim mieście rodzinnym jest bowiem tylko jedna szkoła średnia
Budynek mojego LO został podarowany szkole przez.. wojsko.

Jedna szkoła średnia? Jak to?!

Tak to. Orzysz, czyli moje miasto rodzinne, liczy sobie ok. 6000 mieszkańców. Jest tu jedna podstawówka, jedno gimnazjum, jedno liceum ogólnokształcące. Za moich czasów były dwie podstawówki (moja w trakcie transformacji na gimnazjum) oraz LO. We wrześniu 1999 roku rozpoczęłam naukę w klasie informatycznej Liceum Ogólnokształcącego w Orzyszu.

Naprawdę nie było innej możliwości?


Teoretycznie – oczywiście! W oddalonych o 20-30 km od Orzysza Piszu, Ełku i Giżycku działało wtedy (i nadal działa) kilka szkół średnich – liceów, techników, szkół zawodowych. Można było zdecydować się na dojeżdżanie i codzienne pobudki o 6:00 rano oraz zimowe powroty po zmroku (komunikacja międzymiastowa i międzymiasteczkowa nie jest najmocniejszym punktem tego regionu). Można było zdecydować się na dodatkowe koszty związane z biletem miesięcznym. Można było zdecydować się na wyścig szczurów i poniżenia oraz nauczycieli udowadniających, że są najmądrzejsi na świecie…
Można było wyjechać tam, tam i tam… I jeszcze – tam!

Wybieram święty spokój

Obecnie mieszkam w regionie, w którym raczej nie narzeka się na małą ofertę edukacyjną. Zdarza mi się przechodzić koło różnych liceów i czytać wywieszone na nich z dumą tabliczki: liceum akademickie, współpracujące, w pierwszej dziesiątce w takim to a takim rankingu… Na stronach internetowych poczytamy o olimpijczykach i średniej z matur… Im więcej tabliczek, im więcej sukcesów – tym lepiej. Chyba…
Młodzież, wybierając szkołę ponadgimnazjalną, kieruje się różnymi kryteriami. Jednym z nich jest – według mnie bardzo trudny do wymierzenia – wysoki poziom szkoły. Mnie, w 1999 roku, wysoki poziom kojarzył się z tym, co słyszałam od koleżanki uczącej się w jednym z miast ościennych, w  tzw. ogólniaku z tradycjami i wysokim poziomem. Zapamiętałam kilka rzeczy:
  • w pierwszej klasie nie licz na piątki; nauczyciele dla zasady obniżą ci ocenę; ot, tak, żeby zademonstrować swoją władzę,
  • będziesz się uczyć, uczyć, uczyć; nie wyleziesz z książek. No, może uda się na trochę w okolicach Bożego Narodzenia,
  • koleżanki i koledzy będą ze sobą rywalizować,
  • twoja wiedza, choćbyś nie wiem jak się uczyła, nie zostanie doceniona. Dlaczego? Patrz pierwsza kropka.
Przyznam, że trochę mnie takie rewelacje przerosły. Jestem osobą, na którą nie działa nacisk i walenie dwójami po łbie bez żadnego pozytywnego wzmocnienia od czasu do czasu. Działają na mnie raczej nagrody i to, że ktoś docenia moją pracę. Nigdy żadna kiepska ocena, zwłaszcza taka postawiona nie fair, nie zadziałały na mnie motywująco (no, może raz, ale to inna historia). 
Żeby było jasne – nie wiem, jak naprawdę było i jak naprawdę jest w innych szkołach średnich niż moja. Swoją skończyłam już dawno, a na tym etapie edukacyjnym nigdy nie chciałam pracować. Piszę tylko o tym, co słyszałam wtedy, u schyłku lat 90 XX wieku :).
Wybrałam orzyskie LO, o którym nie słyszałam podobnych legend. Krótko mówiąc – wybrałam święty spokój.
Za moich czasów przed wejściem rosło drzewo i na bank nie było plastikowych drzwi oraz tej czarnej poręczy.

Jak było w moim LO?

Było jak w każdej szkole. Trzeba się było uczyć i już. Uważać na lekcji, notować, powtarzać w domu, czytać podręczniki i lektury… Przygotowywać się do odpowiedzi (na prawie każdy przedmiot), kartkówki, sprawdziany i testy. Uczestniczyć w życiu szkoły. Zachowywać się przyzwoicie. Pracować na swoją wiedzę, umiejętności i oceny.
Trafiłam do stosunkowo niewielkiej szkoły. 4 klasy, w każdym roczniku 3 odziały. Znaliśmy – przynajmniej z widzenia – większość uczniów. Nauczyciele znali nas. Nie gnębili. Nie szydzili. Stawiali takie oceny, na jakie zasłużyłam, a czasem nawet.. trochę wyższe (nie mogę wypowiadać się o innych uczniach). 
Zdaliśmy maturę. Większość mojej klasy dostała się na studia, a był to jeszcze, przypominam, czas, kiedy zdawało się egzaminy na uczelni. Choć moja szkoła nie może pochwalić się setką olimpijczyków, to mnie pomogła w zostaniu jedną z nich. 

Prowincjonalne nie znaczy gorsze

Dobrze wspominam swoich nauczycieli. Studia, zwłaszcza ich początek, udowodniły też, że przekazali mi rzetelną wiedzę. Po teście kwalifikacyjnym z angielskiego trafiłam do najwyższej grupy. Na pierwszych zajęciach z logiki od razu załapałam o co chodzi. Z czytaniem tekstów na teorię literatury miałam takie same problemy jak reszta studentów – ani mniejsze, ani większe. W żadnym momencie moich studiów nie odczułam, że fakt, iż skończyłam prowincjonalne liceum, czyni mnie w jakikolwiek sposób gorszą czy lepszą od innych
Liceum „dobre” czy „renomowane” przyciąga, jak mi się wydaje, dobrych uczniów, w rozumieniu – uczniów z wysoką średnią ocen. Z takimi uczniami nauczycielowi pracuje się inaczej niż z przeciętnymi czy tzw. słabymi. Lepiej? Gorzej? Nie wiem. Wiem, że nauczycielowi lepiej się pracuje, kiedy widzi, że to, co mówi, jakoś tam do uczniów trafia. Jak do nich trafia, to on się stara, do nich jeszcze bardziej trafia itd. (Tak jest w moim idealnym eduświecie, w moim osobistym przypadku, ale mam nadzieję, że też w innych!) Pytanie, co to znaczy dobry nauczyciel jest na inny wpis… 🙂
To, czy skończyliście najlepsze liceum w mieście, jedyne liceum w mieście, takie sobie liceum, słabe liceum nie czyni Was z automatu zdobywcami świata lub największymi jego przegranymi. Być może idąc do LO macie już jakieś plany – wybrane studia, wymarzoną ścieżkę zawodową. Jeśli miałabym coś radzić osobom, które zaczynają w tym roku naukę w LO, powiedziałabym – postarajcie się nie zmarnować tych 3 lat. Uczcie się, by nie obudzić się za dwa lata z ręką w nocniku. Nie siedźcie jednak cały czas w książkach. BHP wymaga snu, odpoczynku i życia towarzyskiego. Jeśli macie ambicję/ochotę – startujcie w konkursach, turniejach, olimpiadach, róbcie szkolne przedstawienia. Zawsze to jakieś wyzwanie i odrobina adrenaliny :).

Losy absolwentów

Z tymi absolwentami to jest tak. Skończyli jakąś zerówkę, jakąś podstawówkę, gimnazjum, szkołę średnią, studia… Więc taki dorosły absolwent jest wypadkową różnych szkół. Z niejednego pieca chleb jadł. A oprócz szkoły, nie zapominajmy, miał jeszcze jakąś rodzinę, która jakoś go ukierunkowała. Rodzice mówili: ucz się, ucz, pójdziesz na studia, zostaniesz… Mogli też nic nie mówić. Albo mówić: po co ci ta nauka? Pieniędzy z tego nie będzie. 
Sukces zawodowy i życiowy absolwenta jakiejkolwiek szkoły zależy od różnych czynników. Różne zresztą będą też definicje „sukcesu”. 
Nie wiem, jak ułożyli sobie życie wszyscy moi koledzy i moje koleżanki z rocznika. Część z nich zapewne wyszła za mąż, wzięła ślub, ma dzieci. Część pracuje umysłowo, a może część fizycznie? Ktoś został w Polsce, ale może też ktoś wyjechał? Statystyk nie znam. Mam jednak nadzieję, że każdy z nich jest zadowolony z życia i dobrze wspomina swoje szkolne lata. I że nie wstydzi się powiedzieć: pochodzę z prowincji, skończyłam(em) prowincjonalne liceum. Jeśli oczywiście ktokolwiek ich o to pyta w dorosłym życiu :).

PS

Razem ze mną do klasy przez 12 lat edukacji chodziła założycielka marki Cool Mama. Fajna z niej była koleżanka i biznes też niezły wymyśliła. Zajrzyjcie do niej. Brawo Kasia! 🙂

5 Replies to “Skończyłam prowincjonalne liceum”

  1. Ja skończyłam liceum ekonomiczne w Krakowie. Nigdy z matematyką, rachunkowością czy ekonomią nie było mi po drodze. Ale głos rozsądku mamy „będziesz miała zawód” skierował moje kroki do tegoż liceum. Przemęczyłam cztery lata, a później polonistykę na UJ wybrałam w pełni świadomie. Z sześciu grup po pierwszym roku zostały trzy. Moje ekonomiczne wykształcenie i nie ma co ukrywać mocno okrojone lekcje polskiego, nie wykluczyły mnie ze studenckiej społeczności. Tak, musiałam nadrabiać materiał, ale studia skończyłam, w przeciwieństwie do osób „po ogólniaku” z profilem humanistycznym. Osiem lat po skończonych studiach rozpoczęłam studia doktoranckie, a w tym roku obroniłam doktorat. Pochodzenie, skończona szkoła nie przesądza o przyszłości. P.S. bardzo dobry i bardzo potrzebny tekst.

Comments are closed.