Uwaga, uwaga, dziś pani od polskiego napisze kilka słów o niedawnej wycieczce do Kopenhagi :). Tekst jest już drugim z cyklu #Wędrowanie. Po pierwszy zapraszam tu: #Wędrowanie. Jak było w Rzymie?
Pierwsze wrażenie
Cóż, przyznam, że pierwszego popołudnia i wieczoru stolica Danii nie powaliła mnie na kolana. Do czasu aż zobaczyłam światełka dookoła Round Tower i świece na chodnikach, ciągnące się nie wiadomo skąd i dokąd… Dziś już wiem, skąd wzięły się w mieście – nie z powodu walentynek, o nie… Niemniej jednak były głęboko różowe, ciepło pachniały i wyglądały pięknie, szczególnie na moście i wzdłuż brzegu kanału.
Drugie wrażenie
Wieczorem, w hostelu, przyszedł czas na planowanie zwiedzania. Rozłożyliśmy mapę zdobytą w informacji turystycznej (wychodząc z dworca kolejowego, spójrz w lewo…) i zaznaczyliśmy miejsca, które chcielibyśmy zobaczyć.
Dla własnej pamięci i na potrzeby tego wpisu naniosłam te miejsca na mapę Google. Link do mapy Kopenhagi (i okolic) z zaznaczonymi miejscami, które odwiedziliśmy: Kopenhaga, luty 2016.
A niżej mapa w wersji statycznej.
Kopenhaga nie jest wielką metropolią i można wszystkie zaznaczone miejsca zobaczyć w jeden dzień. Oczywiście pod warunkiem, że weźmie się przykład z mieszkańców i będzie się poruszać po mieście rowerem. My swoje wypożyczyliśmy w hostelu. Opłata za nie to były najlepiej wydane tego dnia pieniądze (prawie… ;)).
Strategia zwiedzania
Pisałam, że bardzo lubię zwiedzać muzea, tym razem jednak pogoda była wybitnie niemuzealna. Świeciło słońce, nie było bardzo zimno… Idealny dzień na to, by po prostu włóczyć się po ulicach miasta, zobaczyć z zewnątrz turystyczne atrakcje, zrobić kilka(set) zdjęć, odwiedzić cmentarz, który jest parkiem (bądź park, który jest cmentarzem), posiedzieć na ławce pod pomnikiem Andersena, zjeść obiad w nowoczesnej bibliotece, podziwiać równie nowoczesny budynek opery, czy zapuścić się w podejrzane uliczki hippisowskiej Christianii, a na koniec wypić herbatę w knajpie naprzeciwko biblioteki uniwersyteckiej, do której niestety nie udało się wejść… Tym razem.
Udało się za to przejechać kilka kilometrów kopenhaskimi ulicami, posiedzieć na słońcu, dać się przewiać, zobaczyć biedną syrenkę, być częścią pięknego rowerowego tłumu. Tak, bycie częścią tego tłumu było chyba najważniejszym turystycznym doznaniem wyjazdu.
Zamek, w którym próżno szukać sypialni Hamleta
Literatura ma jednak potężną moc :).