Międzynarodowy Dzień Alfabetyzacji


Uncategorized / poniedziałek, wrzesień 8th, 2014

Roczniki 1930-1936 czasopisma dla (młodszej) młodzieży „Płomyk”
Tym razem nie Google Doodle, a kalendarium Wikipedii „powiedziało” mi, że dziś obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Alfabetyzacji, mający zwrócić uwagę na fakt, że nie wszyscy jeszcze ludzie na świecie potrafią czytać i pisać, nie wszyscy mają dostęp do edukacji (więcej na ten temat na stronie Polskiego Komitetu ds. UNESCO).
Być może Wam, uczniom, wydaje się nieprawdopodobne, że w dzisiejszym świecie ktoś może nie potrafić czytać i pisać. Ba, niektórym może wydawać się nawet fajne, że nie trzeba chodzić do szkoły! Radzę sobie wtedy uświadomić, że gdybyście się nie uczyli, zapewne musielibyście pracować. I to raczej fizycznie niż umysłowo. Ręka w górę, kto tak chce!
Nie ma chętnych? Bardzo dobrze, wracamy do nauki.
Nie będę tu pisać tego, co już wszyscy słyszeliśmy – jakie to straszne, że Polacy czytają coraz mniej książek (bo przecież Wy czytacie), nie rozumieją czytanego tekstu (czyli są analfabetami wtórnymi – znają litery, potrafią przeczytać słowa, zdania, akapity, ale nie dociera do nich sens odebranego komunikatu np. nie rozumieją prostych nawet instrukcji) – bo Wy raczej nie macie z tym problemu. W tym miejscu pozwolę sobie powspominać stare dobre lektury, które kojarzą mi się z hasłem „alfabetyzacja” i problemem braku dostępu do edukacji.
Do szkoły zaczęłam uczęszczać w roku szkolnym 1991/1992. W tych zamierzchłych czasach na listach lektur w szkole podstawowej, zwłaszcza w klasie V, królowały nowele pozytywistyczne (w skrócie – krótkie realistyczne utwory epickie z końca XIX wieku). Któż nie litował się nad biednym Jankiem, który pragnął grać na skrzypcach, ale, ponieważ był jeno chłopskim dzieckiem, nie miał takiej możliwości, a w finale opowieści zmarł? (Janko Muzykant Henryka Sienkiewicza.) Któż nie trzymał kciuków za Antka, który zdecydował się odejść ze wsi, by się kształcić? (Antek Bolesława Prusa.) Pani zadała nam wypracowanie „Dalsze losy Antka” i wszyscy uczniowie, zdaje się, wróżyli mu świetlaną przyszłość. Po drodze była jeszcze nowelka A… B… C… Elizy Orzeszkowej, ale z niej pamiętam tylko to, że bohaterka była biedna i musiała zarabiać na życie korepetycjami (nie wiem, czy dokładnie tak było, ale tak to zapamiętałam). Na końcu zaś dziecię siedzące na kolanach nauczycielki przeczytało tytułowe A, B, C. Ach, czytaliśmy jeszcze Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela Sienkiewicza. Fabułę tego utworu również pamiętam jak przez mgłę, ale zdaje się, że na końcu także umiera dziecko i że przedstawiony jest tam nie tyle problem dostępu do edukacji, co germanizacji.
Najbardziej jednak z hasłem „alfabetyzacja” kojarzą mi się Syzyfowe prace Stefana Żeromskiego – wątek Andrzeja Radka. Ten biedy, chłopski syn (skąd my to znamy?), którego głównym obowiązkiem było pasanie świń, a ulubioną rozrywką – przedrzeźnianie korepetytora paniczów z dworu – pewnego pięknego dnia został przez ofiarę swych drwin podstępem zachęcony do nauki. 

Tymczasem Kawka [nauczyciel] wyciągnął z głębi swych zbiorów duży atlas zoologiczny pełen kolorowanych figur zwierząt i położył go przed chłopakiem na stole, mówiąc:— Weź i obejrzyj sobie te obrazki.

Jędrek ani myślał patrzeć, gdyż wydało mu się, że posiadł sekret belfra„Ja bym się — rozumował — zabawiał obrazikami, a on by mię, para, z tyłu w łeb tak ćwieknął, żebym ani tchnął…”. Belfer tymczasem defilował już po izbie, trzymając papierosa w ustach, książkę w ręku, i półgłosem mrucząc na pamięć słowa i frazesy angielskie, które mu tego dnia do nauki wypadły. 

Znowu minął kwadrans czasu.— Jak tam prosięta w ziemniaki dworskie wlezą, żeby na mnie zaś nie było, bo ja tu nic nie krzyw! — nagle wrzasnął mały więzień. 

— Prosięta… a tak… No, to niech będzie na mnie.— A tak, to tak… — rzekł urwis obojętnie i z rezygnacją począł patrzeć na okno, później na piec, na stół, na książki, na samego belfra, wreszcie na malowane żyrafy i nosorożce. Te ostatnie zaciekawiły go wkrótce tak bardzo, że patrzał na nie bez ruchu jak cielę na malowane wrota. „A i cóż toto za koń taki, mój Jezus kochany — myślał, ogarnięty przez wszechmocny podziw.

 — Chylośna[249] to szyja u takiego gada[250]…”

Rozpalona ciekawość podniecała go do przewrócenia stronicy i objęcia sekretnym wejrzeniem tego, co mieszczą karty następujące. Wypatrzył wreszcie chwilę, kiedy Kawka, spacerując, plecami był do niego zwrócony, naślinił mocno palec i odwrócił cicho grubą kartę. Stał na niej duży tygrys z ognistymi ślepiami.

— Chy, to ci kot! — krzyknął chłopak zapominając o wszystkim.

— To nie kot. Takie zwierzę nazywa się tygrys — rzekł Paluszkiewicz, nie przerywając swego mamrotania. 

Teraz Jędrek, zaabsorbowany całkowicie, odkładał kartę za kartą aż do zmroku. Wtedy dopiero Paluszkiewicz wypuścił go z mieszkania obdarzywszy bardzo smacznym ciastkiem. Prosięta istotnie wlazły w kartofle. Za powrotem do domu mały badacz fauny obcokrajowej wskutek nieścisłego strzeżenia okazów swojskiej dostał od matki siarczyście po karku. Ani ta kara, ani daleko sroższe, a spadające z fornalskiej ręki ojca, nie wpłynęły jednak na poprawę obyczajów młodzieńca. Zbiesił się całkiem. Skoro tylko nadarzyła się chwila, rwał cichaczem do byłego studenta na ciastka, na wykradanie mu sprzed nosa tytoniu i na oglądanie malowideł. To ostatnie rozwinęło się w nim niebawem w nałóg iście chłopski, dający się wyrwać z ciała chyba pospołu z duszą. 

Kawka sam nie wiedział, kiedy urwisa nauczył doskonale czytać, tak się to stało prędko. Już w jesieni tegoż roku Jędrek zabazgrywał koślawymi figlasami grube kajety, w długie wieczory zimowe ciągnął już ruskie, a latem następnego roku Paluszkiewicz jął przemyśliwać o umieszczeniu wychowańca w Progimnazjum Pyrzogłowskim. 

Jędrek uczył się pilnie przez całe ranki i – zapewne – wieczory. Wkuwał w szkole i poza szkołą ile sił pod bacznym okiem swego nauczyciela, który, niestety, wkrótce umarł na suchoty. Mądry chłopak postanowił kontynuować naukę, mając w głowie wiele rad pana Kawki, zwłaszcza zaś tę jedną, może brzmiącą nieco patetycznie, ale wartą rozważenia:

Nauka jest jak niezmierne morze… — mówił „pan”. — Im więcej jej pijesz, tym bardziej jesteś spragniony. Kiedyś poznasz, jaka to jest rozkosz… Ucz się, co tylko jest sił w tobie, żeby jej zakosztować!