Tak, tak, czwarty raz omawiam z gimnazjalistami
Opium w rosole Małgorzaty Musierowicz. To właśnie dzięki tej książce Zbigniew Raszewski nazwał Musierowicz „Homerem Jeżyc”, wspominając m.in. opisy jedzenia utrwalone na kartach tej powieści. Niestety, nie mam pod ręką
Listów do Małgorzaty Musierowicz, ale potrzebny cytat wydawnictwo Akapit Press zamieściło na swojej stronie!
Homer Jeżyc!!! Jeszcze po stuleciach czytelnicy będą się mogli z tej książki dowiedzieć, co pod panowaniem Jaruzelskiego ludzie na Jeżycach przeżywali, jak mieszkali, w co się ubierali, a nawet, co jedli. Tak właśnie powstają największe postaci literatury i teatru. Ale trzeba wyjątkowych dyspozycji, żeby takie przeniknięcie obserwacji życiowych w tkankę literacką bez żadnego filtra mogło się dokonać.
Zbigniew Raszewski Listy do Małgorzaty Musierowicz (źródło: http://www.akapit-press.com.pl/sklep/dla-mlodziezy/opium-w-rosole-85-30)
Nie wiem, jak Wy, ale ja, czytając Musierowicz, mam ciągle ochotę coś podjadać i dopada mnie tęsknota za rodzinnym domem oraz rosołem z lanymi kluskami. Choć, przyznaję, swojski makaron też „dałby radę” :).
W wielu internetowych serwisach ściągowych uczniowie pytają, na ilu obiadkach była Genowefa i co konkretnie jadła. Dla mnie te pytania też są ważne, ale nie zadaję ich w ramach pracy domowej, bo wiem, że niektórzy zamiast do książki, zajrzeliby na ściąga.pi-el. A nie chodzi o to, by te informacje po prostu wypisać, ale by wiedzieć, jakie wnioski można z nich wysnuć.
To, co jadali na obiady lokatorzy kamienic na Roosevelta świadczy przede wszystkim o tym, że w ich domach się nie przelewało. A jeśli coś nie przelewało, to był to wyłącznie rosół. („Ojejku. Wszyscy jedzą rosół” – jak mówi Genowefa u Borejków.) Na wołowych kościach ugotowany. Poza tym w jeżyckim menu gościły pierogi z mięsem, kluski ze skwarkami i cebulką, racuchy zwane małdrzykami, zupa kartoflana Florida (moja ulubiona! 😉 ) oraz niezapomniane kapuśniaczki Idy, których nikt nie chciał jeść…
Zauważcie (mówiłam też o tym na lekcji), że wszystkie te dania są niewyszukane (pamiętacie rzeczownik „biedażarcie”? W słownikach go nie ma, ale funkcjonuje w użyciu). Mąka, ziemniaki, twarożek, margaryna, jajka, mleko, torebka zupy w proszku… Składniki niedrogie i dostępne. Wszystko to oczywiście pięknie skontrastowane z jedzeniem u Matyldy, pani Lisieckiej i Jedwabińskich.
Zauważcie też, w jakiej atmosferze spożywane są posiłki u Lewandowskich, Borejków i profesora Dmuchawca – nie ma tam przymusu, laboratoryjnych wnętrz, samotności przy stole. Mieszkania, które odwiedza Genowefa są niebogate, zagracone starymi sprzętami, ale przytulne, pachnące dobrym jedzeniem i mające „atmosferę”.
Dość jednak teoretyzowania! Przejdźmy do spożywania!
#Pierwszy obiadek u państwa Lewandowskich:
„Kluski ziemniaczane, jak szary parujący kurhan, spoczęły na olbrzymim, niebieskim półmisku z przedwojennego fajansu. Pani Marta Lewandowska obłożyła je ze wszystkich stron kopiastymi porcjami kwaszonej kapusty, ugotowanej z listkiem bobkowym i kminkiem. Właśnie zaczęła wylewać na kluski skwierczący tłuszczyk ze skwarkami i cebulką – gdy ktoś zadzwonił do drzwi”.
Co ciekawe, dla mnie te kluski to nigdy nie były pyzy, ale szare kluski z tartych ziemniaków rzucane na wodę. W naszym domu nosiły piękne miano „szczurków”. O, takich ja pierwsza potrawa z jadłospisu.
|
Brakuje tu ziemniaczanej „Floridy” i małdrzyków Kreski. A może jeszcze paru rzeczy?
(Źródła zdjęć podane są na końcu wpisu.) |
#Drugi obiadek u Lewandowskich. Już mi cieknie ślinka…
„Na rozstawionych talerzach czekał już makaron domowy, posypany siekaną pietruszką. Teraz pani Lewandowska podeszła z garnkiem i chochlą.
– Znów rosół.
– No, co ja poradzę, Sławuś, znów była tylko wołowina z kością – usprawiedliwiała się pani Marta. – Smażyłam te naleśniki, to już nie miałam czasu wymyślać zupy.”
Sławek Lewandowski nie przyjął rosołu z zachwytem, za to pani Borejkowa – owszem. Pamiętajcie, że mięsa w 1983 nie można było ot, tak, kupić sobie w sklepie. Oprócz pieniędzy należało ekspedientce przedłożyć także kartkę na dany produkt. Nie wszystko było na kartki, ale popatrzcie, co było:
#Rosół wołowy u Borejków (dzięki bohaterskiej kurze)
„W dziesięć minut potem Gabriela Borejko powróciła triumfalnie z miasta i zabrała się natychmiast do przyrządzania w szybkowarze pożywnego rosołu z wołowiny.
– Rosół?! – krzyknęła niedowierzająco pani Borejkowa, kiedy około w pół do pierwszej wróciła do domu z długotrwałego, bardzo udanego spaceru, holując śpiącą̨ twardo wnuczkę i śmiertelnie głodną Genowefę. – Jakim cudem?!
– Cuda się zdarzają, utracjuszko – oświadczyła zadowolona ze swej niespodzianki Gabriela.- Sama bym nie uwierzyła. Jak wiesz, spotkałam rano Piotra Ogorzałkę.
– Mówiłaś mi, ale widzę, że nie wszystko. Czy on ci kupił trochę mięsa zamiast róż?
– On mi pożyczył kartkę, matuś moja, kartkę na siedemset gramów wołowiny z kością. Mogę mu oddać, kiedy zechcę, bo oni z Maćkiem już trzeci dzień jedzą rosół, co prawda nie z wołowiny. Piotr Ogorzałka w podróży służbowej ubił kurę na szosie. Rzuciła mu się pod koła.
– Prawdziwa bohaterka. Dzięki niej mamy dziś obiad.”
W Opium w rosole jedzenie jest i dla ducha, i dla ciała. Zbliża ludzi i leczy smutki. Podobne cudowne działanie ma wspólne przygotowywanie posiłku.
#Kreska i Genowefa robią małdrzyki
(a przepis i piękne zdjęcia możecie znaleźć np. tu: http://hendaleko.blogspot.com/2013/08/znowu-kulinarnie.html).
„Smutna i apatyczna Genowefa nie przejawiła zapału wobec tej propozycji: siedziała przy stole sztywno, jak mała drewniana kukiełka, i osowiale ogryzała paznokcie. Ale Kreska szybko sobie z nią poradziła: zawiązała dziewczynce swój fartuch, wyjęła z lodówki twarożek i jajka i poleciła te produkty ucierać w misce z margaryną, a to dlatego, że z własnego doświadczenia wiedziała, iż chwile chandry mijają najszybciej, kiedy się wykona jakąś pożyteczną pracę.
Jakoż Genowefa Bombke rozchmurzyła się niebawem. Z chwili na chwilę stawała się weselsza i bardziej rumiana, kiedy tak mieszała w tej misce, dosypywała to mąki, to cukru, próbowała bez końca paluchem, czy dość słodkie, i wreszcie – całkiem sama smażyła racuszki na patelni z oliwą.
Udały się popisowo – były chrupiące i złote, miejscami tylko zwęglone. Kreska posypała je cukrem i zaczęły jeść – obie zarumienione od gorąca, pobielone mąką i zadowolone z siebie. Kreska zjadła dwa małdrzyki. Genowefa pochłonęła ich dziesięć i pół. Potem napiły się herbaty, umyły naczynia i Genowefa podjadła mimochodem z talerza jeszcze trzy placki (…)”.
Wszystkie cytaty pochodzą z wydania Opium w rosole Małgorzaty Musierowicz z roku, którego wydawnictwo Akapit Press nigdzie nie umieściło, niestety (ale jest to jedno z nowszych wydań, z rysowankami i zdjęciami Musierowicz na tylnej okładce).