Status lasu. Narodowe Czytanie 2023 („Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej)


Lektura, Literatura, Narodowe Czytanie / wtorek, sierpień 29th, 2023

Ten wpis jest drugim, który powstał z okazji Narodowego Czytania 2023, a zarazem stanowi szkic artykułu naukowego, który piszę o fragmencie Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej. Pierwszy wpis można przeczytać tutaj: Krwawa woda Niemna. Narodowe Czytanie 2023 („Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej).

Zostajemy w tym samym miejscu powieści – rozdziale IV tomu II. Jan Bohatyrowicz zabiera Justynę Orzelską na Mogiłę. Żartobliwie można napisać, że to ich druga randka odbywająca się w miejscu pochówku. Wcześniej wszak byli już na grobie Jana i Cecylii. Wtedy towarzyszył dwójce młodych Anzelm, stryj Jana. Teraz są sami, a zatem – pozbawieni przyzwoitki. Co ciekawe Orzeszkowa ani słowem nie wspomina, że ich wyprawa we dwoje jest nieobyczajna, wnioskuję więc, że nie tylko w powieściowym, ale też w realnym świecie mogłaby dojść do skutku.

Uwaga! Badacze wskazują na pewną symetryczność tych scen, to jest odwiedzin grobu Jana i Cecylii oraz Mogiły, a także na ich znaczenie dla wykluwania się „prawdziwej” Justyny. Zachęcam do lektury dostępnego online artykułu Jerzego Cieślikowskiego Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej :
rozważania nad semiotyką mitów religijnych
.

Kwestię związku Jana i Justyny zostawiam na razie bez komentarza. Tematem dzisiejszego wpisu będzie status lasu otaczającego Mogiłę powstańczą oraz status (myślę tutaj statusie ontologicznym) samej Mogiły.

Czym jest Mogiła?

Mogiła (pisana w powieści raz małą, raz wielką literą) to zbiorowy grób czterdziestu powstańców styczniowych ukryty w borze. Wśród poległych w walce są ojciec Jana oraz Andrzej, brat Benedykta Korczyńskiego, właściciela Korczyna oraz krewnego Justyny. Co istotne, należą oni do różnych warstw społecznych – obok ziemianina leży schłopiały szlachcic.

Na Mogiłę prowadzą dwie drogi – można tam dopłynąć Niemnem, jak robią to Justyna i Jan, lub najpierw przepłynąć Niemnem, potem iść lasem. Jak widzicie, obie drogi w całości lub części prowadzą przez rzekę. Mogiła nie jest miejscem łatwo dostępnym, często i tłumnie odwiedzanym. A jednak to w jej stronę kierują się często myśli i wzrok na przykład Benedykta. Wiecie, to coś w rodzaju słonia w pokoju – nikt o nim nie mówi, ale wszyscy wiedzą, że jest.

Mogiła ma oczywiście znaczenie symboliczne. To nie tylko miejsce pochówku ludzi; są tu również pogrzebane nadzieje na zmianę władzy panującej oraz stosunków społecznych. Skoro szlachcic zbratał się z chłopem w patriotycznym zrywie, a później w grobie. Żywi odsunęli się od siebie. Między Korczynem o Bohatyrowiczami trwa ciągła walka.

Mogiła, choć zarośnięta bujną roślinnością, jest niezagojoną raną mieszkańców Korczyna i Bohatyrowicz, znakiem – mówiąc językiem współczesnym – nieprzepracowanej traumy. Dodatkowo warto pamiętać, że Orzeszkowa nie mogła pisać o powstaniu wprost. Jej powieść, tak przecież pozytywistyczna (te idee pracy organicznej i pracy u podstaw!) oraz patriotyczna, nie była publikowana w wolnej Polsce. Może dlatego żałoba mieszkańców okolicy pozostaje niewyrażona, niewypowiedziana. Czytamy o niej między wierszami, wnioskujemy z opisów sytuacji, zachowań, emocji, z półsłówek. Tutaj zachęcam do zajrzenia do rozdziału I, tomu III, w którym bardzo szczegółowo została opisana Andrzejowa Korczyńska i jej życie z mężem oraz po jego stracie.

Las jako zasób

Las = zbiór drzew. Drzewa = cenny surowiec. Jeśli nie kojarzycie z Nad Niemnem motywu „może sprzedam las z powodu kłopotów finansowych”, to może kojarzycie to z… Panny z mokrą głową Kornela Makuszyńskiego. Uwaga, przytaczam fragment. Kiedy czytam go dziś, mając z tyłu głowy różne problemy z lasami w Polsce, boli mnie serce. Zobaczcie, jak Makuszyński pisze o drzewach:

Pan Borowski codziennie wychodził do tego skrawka lasu, który mu pozostał. Były to ostatnie jego drzewa, a teraz miał rozstać się z nimi. Sprzedał je z tym uczuciem, ze własne sprzedaje dzieci.
Oglądano je i mierzono, potem na każdym wypalono syczącą pieczęć rozpalonym żelazem. Oznaczało to, że nieszczęsne drzewo zostało nieodwołalnie skazane na ścięcie toporem. Do wykonania wyroku przystąpiono niedługo, kiedy zwalił się śnieg i ziemię w śmiertelne, białe spowił płótno. Łatwiej wtedy było wywieźć trupy drzew do dalekiej kolei. Rąbano z powolnym rozmachem, pokrzykując, a one waliły się z jękiem. Drwale, idąc drogą śmierci, zbliżali się do niewielkiego wzgórza, na którym rosło kilka drzew, największych i najbardziej potężnych, tworzyły one jak gdyby koronę na czole tej ziemi, co żywiła biały dom. Była to stara gwardia lasu, olbrzymy, co wiele zmogły burz, a ten i ów pierś miał srodze rozdartą piorunem. Ongi w rzymskim szyku bojowym szły przeciw nieprzyjacielowi najpierw kohorty żołnierzy najmniej wytrwałych, a kiedy ich zmozono – szli do walki żołnierze coraz to groźniejsi i wspanialej zbrojni; dopiero gdy bitwa rozgorzała jak pożar i pole spłynęło krwią, szły na wroga ciężkim stąpaniem ostatnie szeregi najstraszliwszych wojowników żelaznych, niewzruszonych, w stu bitwach zaprawnych. Byli to triarii, żywe posągi. Te ostatnie drzewa przypominały ich niezwalczoną swoją potęgą.

Pan Borowski sprzedaje las z powodów finansowych – jego rodzinie nie wiedzie się za dobrze. Przed podobną ewentualnością staje Bogumił Korczyński. Pewnego dnia mąż jego siostry, Darzecki, przeprowadza z nim poważną rozmowę. W sposób stanowczy domaga się wypłacenia całego posagu żony. Benedykt nie posiada takiej ilości gotówki. Darzecki proponuje Korczyńskiemu dwa rozwiązania:

Skończył na tym, że doradzał szwagrowi albo sprzedanie zaniemeńskiego lasu, albo pożyczenie wiadomej sumy u jednego z kapitalistów miejskich […]. (rozdział II, t. II)

Oba rozwiązania nie są idealne. Pożyczka na procent, czyli po naszemu kredyt, to duże obciążenie dla gospodarstwa. Natomiast sprzedaż lasu…

O sprzedaży lasu myśleć będzie i z kapitalistą zaznajomi się. Prawdopodobnie drugiego środka użyje raczej niż pierwszego, chociaż jakim sposobem z tej lichwy wylezie, gdy raz w nią wlezie, sam nie wie i nie rozumie. 

Szwagier utrzymuje, że racjonalniej byłoby las sprzedać; może i jest w tym słuszność, ale są znowu względy, które…

Umilkł i zamyślił się najmłodszy z trzech niegdyś braci Korczyńskich, tak zamyślił się, że przypuścić było można, iż na chwilę o szwagrze i ciężkim kłopocie swym całkiem zapomniał. Po chwili twarz swą do samej prawie twarzy Darzeckiego przysuwając, jak tylko mógł najciszej, szepnął:

— Szwagier może pamięta, że tam jest… to… tamto… mogiła…

— Jaka mogiła? — zadziwił się Darzecki.

— Andrzeja… i to… tamto… tego… tych, którzy z nim razem…

Po chwili dokończył.

— Wszystko to przeszło i wiadoma rzecz, że nawet wspominać o tym nie trzeba. Ale wie szwagier, czasem, kiedy na to… tamto… spojrzę i przypomnę sobie, zdaje mi się, że to kościół…

Teraz Darzecki milczał chwilę, przypomniał sobie także, i oczy, których blade źrenice zmąciły się trochę i zamigotały, wzniósł ku sufitowi. Potem z westchnieniem zaczął:

— Sentymentalność… tak, jest to, kochany szwagrze, sentymen-tal-ność, której, na nieszczęście, każdy z nas mniej albo więcej ulega, a która już nam tyle złego narobiła…

— Pewno, pewno! Tyle złego! — głośno przerwał Benedykt i z przekonaniem, prawie z zapałem dokończył: — Szwagier ma pod tym względem rację, najzupełniejszą rację!

Darzecki widzi las jako zasób, a sprawy przeszłe (powstanie) jako szkodliwe. Jego rachunek jest prosty: sprzedaż lasu = pieniądze. Rachunek Benedykta taki być nie może, bo sprzedaż lasu = sprzedaż ideałów, sprzeniewierzenie pamięci o bracie i innych poległych, zbezczeszczenie miejsca świętego. Nie przypadkiem Benedykt ten las porównuje do kościoła. Tak właśnie opisze go Orzeszkowa w rozdziale IV.

Las – strażnik sacrum

Ten nadniemeński las rozsądnie byłoby sprzedać. To, że byłby z tego niezły pieniądz wie nawet Janek Bohatyrowicz, który wracając z Mogiły tak mówi do Justyny:

[Jan] omglonym, lecz z pozoru obojętnym wzrokiem po lesie rzucił i tonem przedmiotowo czynionej uwagi rzekł:

— Piękne drzewa! Pan Korczyński dobre pieniądze mógłby wziąć, gdyby ten las sprzedał. Ale ot, nie sprzedaje jakoś…

Cóż, i Janek wie, i Justyna wie, dlaczego pan Korczyński lasu nie sprzedaje. Wie to również czytelnik (po rozmowie Benedykta z Darzeckim), którym Orzeszkowa w rozdziale IV kieruje tak, aby wiedział nie tylko rozumem, ale także poczuł sercem. Opis lasu kryjącego Mogiłę jest PO COŚ. I to nie po to, żebyśmy się dziś męczyli jego czytaniem. On ma zbudować konkretny nastrój, stworzyć w naszych głowach obraz lasu-kościoła, lasu-sacrum, aby ta propozycja Darzeckiego z rozdz. II nas oburzyła lub chociaż wzbudziła niechęć…

Teraz – uwaga – będzie długi cytat. Już w oparciu o ten tylko fragment można zbudować całą lekcję. Współcześnie mogą nam pomóc w tym multimedia – YouTube jest pełen uspokajających filmików z lasem w roli głównej, na stronie Odgłosy ptaków można posłuchać tych ptaków, o których wspomina Orzeszkowa. Ich wizerunki, podobnie jak zdjęcia wspomnianych drzew i innych roślin także łatwo możemy znaleźć w Sieci. Czytanie tego fragmentu można zamienić w pokaz multimedialny, w którym kolejne obrazy i dźwięki pojawiają się wraz z lekturą fragmentu. To jest już jakiś pomysł nie tylko na lekcję, ale także na apel. Myślę, że taka multimedialna lektura zadziała na uczniowską wyobraźnię, a i nauczycieli zachwyci. Niestety, nie da się jeszcze przekazać zapachów, wspomnianych przez Orzeszkową. A zobaczycie, że doznania węchowe także są tutaj ważne.

W cytacie pogrubiłam nazwy drzew, innych roślin (i nie tylko) i ptaków. O symbolice niektórych z nich przeczytacie w artykule Anny Spólnik Funkcja roślin w wybranych utworach E. Orzeszkowej.

— Niech pani stanie i popatrzy!

Stanęła i w tej chwili dopiero spostrzegła, że znajduje się w głębi boru. W tej chwili też po raz pierwszy do słuchu jej dostał się ogromny gwar ptastwa, który od początku lasu rósł, wzbierał, a tu wybuchał niepodobnym do rozplatania chaosem dźwięków. Zarazem ogarnęły ją mocne wonie smoły, jałowcu, cząbrów, zmieszane z tym wilgotnym i cmentarze przywodzącym na pamięć zapachem, który wydaje z siebie wiecznym cieniem osłonięta, białą pleśnią kwitnąca ziemia.

— Niech pani przed siebie patrzy — powtórzył Jan.

To, co jej ukazywał, było rozległą polaną czy łąką leśną, objętą regularnym i ściśle zamkniętym kołem falistych wzgórzystości, po których pięły się i spływały coraz gęściej tłoczące się i plączące z sobą stare sosny, jodły i młode zarośla. Miejscami szerokie, aż do ziemi opuszczające się gałęzie jodeł i bujające dokoła nich, mnóstwem sęków zjeżone i girlandami szorstkich widłaków oplatane, młode zarośla jodłowe tworzyły długie ściany i grube kolumny zieloności tak ciemnej, że prawie czarnej. Gdzie indziej sosny wysmukłe, proste, gładkie, u szczytów swych dopiero korony gałęzi rozpościerające, podnosiły się znad kobierca w przedziwne wachlarze paproci i przedziwniejsze puchy mchów różnobarwnych wyhaftowanego. Te paprociowe liście, strzępiaste, wzajem na sobie spoczywające, lekkie, choć ogromne, wszystkimi odcieniami zieloności umalowane, i te wyglądające spod nich lub całkiem je zastępujące mchy seledynowe, brunatne, siwe, z niepojętą delikatnością w miriady drobniuchnych gałązek wyrzeźbione, słały się daleko, jakby w nieskończoność, znikając pod gęstwinami i odrodzonym morzem wypływając znowu na przezroczyste przestrzenie boru. Na przezroczystych przestrzeniach, w rozległym półcieniu, po gładkich pniach sosen, po mchach i paprociach, w górze, u dołu, wszędzie biegały, goniły się, ślizgały, tu pożarem wybuchały, tam rozbijały się w roje iskier, smugi, potoki, strzały światłości słonecznych. Wydawało się to świetną, zawrotną, w tajemnicy i milczeniu odbywającą się grą jasnych i mrocznych geniuszów lasu.

Ale na otoczonej lasem polanie gier tych nie było. W górze zaokrąglał się nad nią błękit nieba, nieustannie przysłaniany sunącymi pod nim chmurami; w dole okrywała ją przyćmiona płachta słonecznego blasku, przerywana długimi, nieruchomymi słupami cieniów, od jodłowych gęstwin padających. Wysłaniem jej była trawa niska i nierówna, którą z rzadka usiewały liliowe cząbry i brunelki, białe krwawniki, drobne pączki dzięcieliny i gwiazdki nieśmiertelników. Brzegiem rosły i ku środkowi wybiegały krzaki jadłowców, twardymi jagodami niby czarną, połyskliwą rosą osypane albo czerwonawą rdzawością tu i ówdzie od ciemnej zieleni na kształt krwistych plam odbijające. Z suchych, kolczastych ich splotów wychylały się żółte kwiaty wilczej paszczy i wypełzały daleko po ziemi ciągnące się girlandy mnóstwa odmian powoi, bluszczów i widłaków. Tu i ówdzie pod krzakami i śród niskiej trawy czerwieniły się i żółciły grzyby najszczególniejszych kształtów lub woń stęchlizny z siebie wydając bielała pleśń ziemi. W głębi, pod ciemną kolumną kilku splecionych z sobą jodeł, słupem padającego od nich cienia okryty, wznosił się niewysoki pagórek, kształt podługowaty i łagodne stoki mający, niby wał, niby kurhan, widocznie kiedyś rękami ludzkimi usypany i jak cała ta polana niską, w nierówne kępy pogarbioną trawą obrosły.

Jan w milczeniu pagórek ten Justynie ukazał, ona też milcząc skinęła głową; wiedziała, że to zbiorowa mogiła.

— Ilu? — z cicha zapytała.

— Czterdziestu — odpowiedział, głowę znowu odkrył i kroku przyśpieszył.

Suche, czarne szyszki pod stopami ich zatrzeszczały, kiciasty ogon uciekającej wiewiórki zaszeleścił w jodłach, kos gwizdał donośnie, trochę dalej szczygły zanosiły się od śpiewu, jeszcze dalej gruchały gołębie i tętniały we wszystkich stronach rytmiczne stukania żółn i dzięciołów, skądciś z wielkim szelestem skrzydeł i przeraźliwym ćwierkaniem wzniosła się chmura czyżów i trznadli, krasnoskrzydła sójka mignęła błękitem i na gałęzi sosny usiadła; w powietrzu jak w kadzielnicy olbrzymiej, głuszone zapachem pleśni, kipiały wonie jadłowca, smoły i cząbru, kiedy Jan i Justyna stanęli u Mogiły, na której gdzieniegdzie bujały proste i wysokie łodygi kampanuli, mające, zda się, tuż, tuż, przy najlżejszym powiewie, w delikatne liliowe dzwonki uderzyć. Jan z głową odkrytą u stóp Mogiły stojąc z wolna wymówił :

— Zupełnie jak w pieśni:

Chyba czarny kruk zakracze,

Czarna chmura dżdżem zapłacze…

Kwadranse upływały, godzina prawie minęła, a Justyna siedziała jeszcze na stoku Mogiły utopiona w myślach i uczuciach prawie zupełnie dla niej nowych.

Aaaa, ile tutaj wszystkiego, jaka obfitość roślin, plątanina różnych odcieni zieleni, kontrast migoczącego światła i cienia, przesuwające się chmury, rozwrzeszczane ptaki, jedna wiewióra i humus, pleśń, próchno – śmierć, która daje życie. Wszystko to działa na wzrok, na słuch, na powonienie. Powietrze jak w kadzielnicy, smukłe drzewa… Zapach jak w kościele, filary jak w kościele, a na koniec – dzwonki. I odcinająca się od przyrody dzikiej, nietkniętej ręką człowieka, ta jej część, która jest tu za sprawą ludzi – usypana mogiła, skrywająca ludzkie szczątki. Jak już pisałam, ma to wszystko wymiar symboliczny. Chronimy symbole, wokół nich budujemy własną tożsamość. Ale… Chciałabym spojrzeć na Mogiłę jak na mogiłę, tak jak patrzy na szczątki, groby, miejsca pochówku Ewa Domańska w książce Nekros. Wprowadzenie do ontologii martwego ciała.

Persona postludzka

A teraz uważajcie, bo mogą Wam wybuchnąć mózgi. Mnie mózg wybuchł po lekturze fragmentów Nekrosu. W takim pozytywnym sensie, po prostu Domańska dała mi do myślenia. W kilku miejscach swojej książki badaczka pisze o personie postludzkiej. W skrócie, jest to ktoś, osoba, która umarła, stała się szczątkami. Ale szczątki – co jest w sumie oczywiste – „żyją” dalej, zostają włączone w życia krąg (patrz: Król lew; oczywiście Domańska nie wspomina go w książce naukowej, ale mnie jakoś sam się narzuca…):

Ważne jest tutaj poczynione przez fińskiego inżyniera Penttiego Malaskę rozróżnienie na dwa zasadnicze gatunki: oparte na węglu pochodzące od człowieka (m.in. cyborgi) oraz oparte na krzemie symborgi. W książce tej powstałe w wyniku metamorfozy nekrotycznej formy (tu: ziemskiego) życia pomyślane są jako punkt wyjścia dla rozszerzenia zaproponowanego przez Malaskę podziału. Zarówno zatem humus, jak i zawierające chemiczne pierwiastki ciała ludzkiego drzewa, diamenty i „przylgi” stanowią figuracje postludzkiej persony, a jako takie – potencjalne zaczyny nowych gatunków. [Nekros, s. 46-47]

Zobaczcie, można spojrzeć na drzewo, które wyrosło na człowieku, jako personę, nowy gatunek! Niby oczywiste, a jednak mnie przez całe życie takie spojrzenie na sprawę nie przyszło do głowy.

Kolejny cytat pokazuje postludzką personę w perspektywie długiego trwania. „Długie trwanie” to jest NAPRAWDĘ długie trwanie. Chodzi o setki, tysiące, miliony lat:

Najważniejsze staje się to, że w perspektywie bardzo długiego trwania (deep history), która jest tutaj zasadnicza, w sensie organicznym (skład pierwiastkowy) szczątki są nekroindykatorami człowieka – formy życia opartej na węglu – i wskazują na jego zamieszkiwanie na Ziemi, poprzez swój rozkład wpływając na skład chemiczny ziemi, wody i powietrza. Warto w tym miejscu przypomnieć, że wraz z upływem czasu stają się one elementem skamielin (fossil) zalegających w różnych warstwach geologicznych. W tym sensie mamy do czynienia z powolnym procesem przechodzenia szczątków (i ich pierwiastków) ze statusu biologicznego w coraz bardziej geologiczny. Zmienia się także ich sposób bytowania – z życia biologicznego na „życie geologiczne” (określenie Kathryn Yusoff). Jako takie szczątki stają się z kolei bardziej elementem sił geologicznych niż antropogenicznych. Inspirując się rozważaniami Yusoff, można zatem powiedzieć, że dzisiejszy człowiek jest przyszłą ludzką skamieliną (human fossil to come), tak jak przeszłe formy istnienia homo stały się elementem paliw kopalnych. [Nekros, s. 66]

No dobrze, tylko jak to się ma do Nad Niemnem? Otóż powstańcy w Mogile są nie tylko częścią pamięci rodu, pamięci miejsca i narodu, stają się także częścią nadniemeńskiego lasu, częścią ekosystemu, a widzieliśmy, że nie jest to przestrzeń martwa i głucha. Tam wszystko wręcz pulsuje życiem! Szczątki powstańców są częścią tego życia. Mchy, kwiaty, krzewy, paprocie, w końcu drzewa – rosną na nich.

W rozdziale Biourny: grobowy kult drzew Domańska pisze o biodegradowalnych urnach, które zawierają nasiona drzew, które to drzewa (czy drzewo) mają wyrosnąć na prochach zmarłego. Badaczka szczegółowo opisuje procedurę pochówku, a także narrację, jaką wokół niego budują firmy sprzedające biourny. Co jednak ciekawe dla nas w kontekście Nad Niemnem, to pytania, jakie stawia Domańska. Pozwolę sobie znów zarzucić Was długim cytatem:

Można się zastanawiać, czy nasadzanie specyficznego rodzaju drzew wyrastających z urn albo rosnących na terenach, na których rozsypywane są prochy, co wiązałoby się w przyszłości z powstaniem swoistych nekrolasów (wolę to określenie od „lasów cmentarnych”), jest realne, a nawet zasadne z punktu widzenia zrównoważonego rozwoju? Sadzonki jakich drzew należałoby promować w przypadku biourn sprzedawanych w naszym regionie klimatycznym? Jeżeli pochodzenie drzewostanu (samosiew, siew, sadzenie) to jedna z charakterystycznych jego cech, to czy takie skupiska stanowiłyby wyodrębniony rodzaj homo- czy nekrodrzewostanu? Czy mogłyby stanowić rodzaj lasu gospodarczego? Czy nekrolasy mogą stać się remedium na tereny wylesione i/lub wycinki lasów naturalnych? A co jeżeli zaatakują je szkodniki? Jak w takim przypadku można mówić o bonitacji? Czy drzewa wyrastające z urn mogą być wykorzystane na opał albo pozyskiwane do wyrobu produktów drzewnych (np. mebli)? Czy na kierunku studiów „leśnictwo” powinno się omawiać fenomen przyszłych nekrolasów, tak jak antropolodzy rozważają ryty pogrzebowe, a historycy nekropolitykę? Już tylko z tych kilku zadanych wyżej pytań wynika, że realizacja nośnego dla nastawionych proekologicznie osób hasła „zamieńmy cmentarze w lasy” nie jest taka prosta. […]

Powyższe kwestie zostały już dostrzeżone przez leśników także w Polsce. Specjalista w zakresie arborystyki Jarosław Szaban, zwracając uwagę na zmianę w rozumieniu użytkowania lasów oraz pojawianie się nowych form takiego użytkowania, wymienia wśród nich leśne pochówki. Twierdzi, że „konieczne jest rozpoczęcie dyskusji na temat tej formy korzystania z lasów w Polsce. Polskie lasy nie są w chwili obecnej przystosowane do świadczenia tego typu usług”. Zwraca uwagę, że brak kontroli nad tego rodzaju pochówkami może powodować pojawianie się takich pochówków „na czarno”, co wiąże się także z niebezpieczeństwem zaprószenia ognia w związku z paleniem zniczy. Ciekawa jest następująca uwaga Szabana:

„Zagadnienie to w swej naturze jest bardzo kontrowersyjne, choć gdy porów- nać je do innych pojawiających się form „pochówku”, można je uznać za najbliższe naszej kulturze. Wspomniane kontrowersyjne formy pochówku to na przykład rozsypanie popiołów w kosmosie czy wytworzenie diamentu z popiołów osoby zmarłej. Wydaje się, że prędzej czy później leśnictwo w Polsce będzie musiało zmierzyć się z problemem pochówku w lesie”.

Faktycznie relacja drzewa i grobu zawsze była bardzo bliska. Drzewa (albo/i kamienie) były identyfikatorami miejsc złożenia ciał, które w tradycji chrześcijańskiej zastąpił krzyż, też zresztą w swojej symbolice związany z drzewem. Jacek Kolbuszewski, pisząc o „grobowym kulcie drzew”, przypomina, że w tradycji słowiańskiej na grobach sadzono drzewa (często owocowe), a w późniejszych czasach nierzadko chowano ciała w sadach, pod drzewami. Praktyki takie związane były z przeświadczeniami dotyczącymi duszy zmarłego, która wcielała się w drzewo lub gnieździ się w nim w postaci ptaka. Stąd zakaz niszczenia cmentarnej roślinności i zamieszkujących ją ptaków i zwierząt, będących siedliskiem dusz. [Nekros, 247-249].

Jeśli użyć terminologii, jaką posługuje się Domańska, bór otaczający Mogiłę to nekrolas, zaś roślinność porastająca miejsce pochówku powstańców jest w jakiejś części personą postludzką. Sprzedać ten las, ściąć drzewa, to byłoby jak sprzedać swoich przodków. Jak skazać ich na powtórną śmierć i to śmierć niechlubną. Czy można z przodka zrobić krzesło lub spalić go w kominku? Warto się nad tym zastanowić i w kontekście Nad Niemnem w tym bardziej współczesnym. Być może na nas, czy na naszych potomkach, wyrosną lasy.

Zamiast podsumowania

Jak poprzedni, tak i ten wpis nie miał ambicji dawać Wam gotowych rozwiązań. Chciałam Was zainspirować, pobudzić do myślenia, do spojrzenia na las, Mogiłę i mogiłę przez inną soczewkę – soczewkę nekrohumanistyki.

Zamiast podsumowania zostawiam Wam ostatni cytat z Domańskiej. Podoba mi się określenie „splątane historie” oraz nowe spojrzenie na to, co tworzy sferę sacrum. Poza tym pogrubione zdania pasują mi do miejsca, jakim jest Mogiła opisana przez Orzeszkową.

W kontekście rozważań na temat podejść nieantropocentrycznych i za- gadnienia (pozytywnej) dehumanizacji dopatrywałabym się tutaj uobec- nienia znanego toposu metamorfozy człowieka w drzewo (znanego np. z dzieła Owidiusza, który opisuje przemianę nimfy Dafne w drzewo lauro- we). Nie będę oryginalna przypominając, że wiele mitów prefiguruje teraź- niejszość. Dafne przemieniona w drzewo nie jest mitem, ale rzeczywistością. Człowiek-drzewo to także persona-drzewo-przodek-totem. Nietrudno wyobrazić sobie przestrzeń (cmentarz?), na której znajdują się jednocześnie persona-drzewo, persona-kwiat, persona-kryształ, persona-kamień – wszystkie powstałe z metamorfoz ludzkich (a także nie-tylko-ludzkich) szczątków. To teren szeroko rozumianego dziedzictwa wychodzącego poza idee kultury i natury, chronologicznej linii krótkiego czasu; miejsce, gdzie czas się rozwidla i funkcjonują różne – jak nazywają je fizycy kwantowi – „splątane historie” (entangled histories), a przestrzeń załamuje się; gdzie wielorakie procesy chemiczne i fizyczne stają się procesami tworzącymi sferę sacrum. W istocie nowa historia też zaczyna się w grobie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *