Co mają „Syzyfowe prace” do „Małej syreny”?


Lektura, Literatura / piątek, maj 17th, 2019
Kiedy pisałam ten post, cały Internet obłożony był bananami, a ja niestety nie mogłam sobie przypomnieć żadnej klasycznej lektury (czytaj: starej takiej) gdzie te banany występowałyby w jakimś ciekawszym niż spożywczy kontekście. W pustyni i w puszczy się nie liczy, bo tam banany nie gorszą. Gorszyć może co innego, ale o tym – może kiedyś.
Postu o bananach nie napisałam i nie napiszę (to już przejrzany temat), zajmę się jednak czymś bardziej uniwersalnym.
Wracam więc do tak lubianego przez uczniów Żeromskiego i jego Syzyfowych prac. Będzie dziś o powinowactwie jednego z wątków z jednym z wątków z Małej syreny Andersena (nie mylić z ckliwą historyjką Disneya).
A cóż to za wątek?
Oczywiście, że miłości!
Choć w sumie, to niezupełnie.

Kopenhaska Mała Syrena jest naprawdę mała. Wszystkie zdjęcia we wpisie – ja
Jedno spojrzenie
Zostaniemy dziś w rozdziale XVII Syzyfowych prac. W pewnej książce ze scenariuszami lektur, której tytułu nie pamiętam, powiem wam tylko, że miała format A5 i różową okładkę, była rozpisana bardzo interesująca lekcja polskiego o miłości Marcina i Biruty. Autorka konspektu zwróciła tam uwagę na to, jak rozwijało się to uczucie – bez słów.
Tak, bohaterowie nie wymienili ze sobą ani jednego słowa, a mimo tego byli w stanie wyznać sobie miłość. I nie było tak, że Marcin zakochał się w Anny pięknej postaci, o nie! On tylko spojrzał w jej smutne oczy:
Borowicz raz tylko w nie [w smutne oczy – dop. K.S.] spojrzał i wnet zleciało na niego jakby wśród widnego dnia wypadające zaćmienie słońca. Te duże lazurowe źrenice, co udzielały nawet białkom nikłej półbarwy błękitu, wcieliły się w jego duszę…
Chłopak wpadł w te źrenice jak śliwka w kompot. Najpierw patrzył tylko on:
  • Pod prostymi brwiami błyszczały w mroku rzęs wielkie oczy.
  • Panna Anna wstała ze swego miejsca i nie podnosząc oczu, odeszła. Marcin prowadził ją wzrokiem, a gdy głowę jej skryły krzewy, rozciągnął się na ławie i został tak bez ruchu.
  • Od tej chwili patrzał w nią jak w tęczę.
Później spojrzała też ona.
W pewnej chwili przelotnie rzuciła okiem na sąsiada i zmieszała się, spostrzegłszy jego twarz opromienioną uśmiechem zachwytu, zbladłą, podobną do oblicza człowieka, którego zraniono śmiertelnie i którego krew uchodzi. Wtedy dreszcz bolesny wstrząsnął nią od stóp do głów…
Na koniec spojrzeli oboje. Wyróżnienia pochodzą ode mnie:
„Biruta” miała powieki spuszczone. Zaczęła się uczyć, ale nie mogła widocznie, bo wzrok jej ze stronic książki przeniósł się na kamyki pod stopami i tam uwiązł. Czuła wejrzenie zakochanego, bo kilkakroć rzęsy jej drgały, jakby strząsając ze siebie ciężar cudzego wzroku. Policzki okrywały się cudowną barwą, to znowu prędko bladły… Marcin wysyłał do niej w spojrzeniu całą swoją duszę, tysiące słodkich nazw, dzieje rozmyślań, tęsknot, żalów, błagał ją w myśli jak ginący z pragnienia o jedną kroplę wody. I oto po długim czasie te powieki z wolna się usunęły.
Oczy „Biruty” zwyciężone i bezwładne przywitały miłosne wejrzenie. Na ustach jej błąkał się uśmiech niewypowiedziany; ni to strach, ni wstyd, ni rozpacz…
W tym uścisku spojrzeń przetrwali nadziemskie chwile. Wreszcie panna Anna odwróciła głowę i zakryła oczy rękoma. Nim jednak upłynęła chwila, wzniosła je znowu. Twarz jej była blada jak śnieg; na czoło zsuwały się promyki włosów, ręce splotły się konwulsyjnie nad kartami zeszytu. Teraz nie była już w możności sprzeciwiać się i opierać. Gdy odwracała oczy, nieme błaganie niby krzyk przyciągało je znowu i obłąkana pieszczota dłużyła się w jakiś byt zaziemski, wieczny. Szczęścia ich nie mącił nikt, żaden głos nie płoszył milczenia, prócz bełkotu wody, mówiącej niepojętą rzecz swoją…
W tym miejscu kończy się ta romantyczna historia pierwszej miłości Marcina Borowicza, gdyż jak dowiadujemy się z kolejnego rozdziału, „Od wyznania w parku miłości spojrzeniami, bez słów, nie widział „Biruty” ani razu”.
Miłość bez słów: to możliwe

„Od tej pory patrzał w nią jak w tęczę”
Wiara w miłość od pierwszego wejrzenia wydawała mi się zawsze bardzo naiwna, przy czym „od pierwszego wejrzenia” rozumiałam raczej jako „od pierwszego spotkania”, czyli i wejrzenia, i rozmowy.
Zwróćmy uwagę na słowo „wejrzenie”. Piękne, prawda? Używamy go obecnie tylko w związku frazeologicznym z „miłością”, chyba że ktoś jest pisarzem i archaizuje swoją opowieść. Wejrzenie kojarzy mi się z takim spoglądaniem w głąb, jakby w studnię. „Miłość od pierwszego wejrzenia” być może zakłada dostrzeżenie nie tylko powierzchowności, ale także duszy, istoty, serca drugiego człowieka. Oczywiście [oczy, oczy!] aby wejrzeć, musimy spojrzeć. Czy tylko oczyma, czy może też oczyma duszy? Ot, zagadka do rozważania przy kawie.
Wiara w miłość od pierwszego wejrzenia prawdę mówiąc nadal wydaje mi się bardzo naiwna. Co najwyżej wierzę w takie zakochanie czy fascynację. Niemniej jednak u Żeromskiego jest to pierwsze uczucie Marcina, wierzę zatem w jego młodzieńczą siłę.
Czy ta miłość bez słów Marcina do Anny rozwinęłaby się w mocne uczucie? Może tak… A może powtórzyliby los bohaterów Siłaczki tego samego autora. W każdym razie tutaj Żeromski zostawia nas w przekonaniu, że bohaterowie się kochali/zakochali się w sobie prawdziwie.
Miłość bez słów: to za mało

 

Z mitem miłości bez słów, porozumienia dusz i transcendentnego połączenia umysłów [mam nadzieję, że nie przesadzam z epitetami] gra Hans Christian Andersen w nieznanej baśni Syrena/Mała syrena. Dlaczego „nieznanej”? Gdyż zuchwale zakładam, że widzieliście raczej wersję Disneya z rudowłosą Ariel w roli głównej. Wersję, w której mamy klasyczny baśniowy happy end. Cóż, u Andersena też jest happy end, ale w stylu tego pisarza. Czyli dla przeciętnego człowieka jest to dość smutne zakończenie.
Wróćmy jednak do środka opowieści. Syrena zakochuje się w człowieku. Pragnie jednak przede wszystkim nie jego samego, lecz jego duszy nieśmiertelnej (o co dokładnie chodzi – przeczytajcie, tekst jest na Wolnych Lekturach). By to osiągnąć, musi stać się człowiekiem. Pomocy szuka u morskiej czarownicy. Ta obiecuje jej przygotować stosowny napój w zamian za głos Syreny. Jak jednak zdobyć serca księcia, pozbywszy się głosu? Wiedźma odpowiada [wyróżnienie moje]:
— Zostanie ci twarz piękna, ruchy pełne wdzięku i oczy, które przemawiać umieją. To dosyć. No, cóż? Straciłaś odwagę? Daj mi język, utnę ci go na zapłatę i zaraz zrobię napój.
Okazuje się, że spojrzeniem faktycznie jest w stanie przekazać wiele:
  • Książę zapytał, skąd się tutaj wzięła, ale nie mogła mu nic odpowiedzieć i tylko smutnie patrzyła na niego błękitnymi oczyma.
  • Tak nikt tańczyć nie umiał; jej wymowne oczy jaśniały, niby gwiazdy, była tak prześliczna, że wszyscy oniemieli z wielkiego podziwu
— Czyż mię kochasz? — pytały jej oczy, gdy gładził pieszczotliwie jej włosy złociste albo całował śliczne, białe czoło. — Czy mię nie kochasz nad wszystko na świecie?
Kocham cię bardzo — odpowiadał książę — bo masz najlepsze serce i podobna jesteś do dziewczęcia, które widziałem raz tylko i zapewne już nigdy nie zobaczę.
Książę jednak nie kochał Syreny tak, jak kocha się przyszłą żonę:
Codziennie droższe stawało się królewiczowi nieme dziewczę, które znalazł przed pałacem o wschodzie słońca, co dzień bardziej je kochał, ale tak, jak się kocha miłe, dobre dziecko. O tym, ażeby z niej zrobić królową, nie myślał nigdy.
Wiedział jednak, że ona kocha jego:

— Ciesz się z mojego szczęścia — rzekł radośnie — bo ty kochasz mię także. Wiem, że mnie kochasz bardzo.

Serce księcia należało do dziewczyny, która go ocaliła, choć – co ciekawe! – z nią też nie zamienił ani słowa!
Miłość od pierwszego wejrzenia istnieje
A teraz okaże się, że to wszystko nie jest takie proste jak napisałam wyżej. Przypomnijmy jednak dla porządku dwa literackie fakty:
  1. Marcin Borowicz i Anna „Biruta” Stogowska zakochali się w sobie, patrząc się na siebie. Można nawet powiedzieć, że Marcin rozkochał w sobie Annę, wyłącznie patrząc na nią. Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia.
  2. Syrena próbowała rozkochać w sobie księcia bez słów. Nie udało jej się, mimo że nie tylko na siebie nawzajem patrzyli, ale też po prostu przebywali ze sobą na co dzień.
To, co sprawdziło się w przypadku 1., nie zdało egzaminu w przypadku 2.
 
Ale w baśni Andersena mamy też przypadek 3. 
Książę zakochuje się w dziewczynie, która znalazła go na plaży po katastrofie statku. Syrenie mówi:

Widziałem ją tylko dwa razy, ale ją jedną mógłbym kochać na tym świecie więcej niż wszystkich ludzi. Tyś podobna do niej i przy tobie czasem o niej zapominam.

Ujrzał i pokochał. I nie istniała już żadna inna dla niego.
To ja już nie wiem, jak to jest z tą miłością. Da się tak bez słów, czy nie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *