Jak traktować dzieci poważnie – szkoła Lucy Maud Montgomery


Literatura, Parenting / poniedziałek, maj 20th, 2019
Nie będę ukrywać – po urodzeniu dziecka otworzyła się w mojej głowie puszka z cytatami/fragmentami książek na temat dzieciństwa, macierzyństwa i rodzicielstwa. Trochę o tym pisałam w doktoracie, więc zasób miałam całkiem spory. Do tej pory napisałam nawet dwa wpisy w tej tematyce – o baby blues w Rilli ze Złotego Brzegu oraz o spaniu z dzieckiem w Ciotce Zgryzotce
Dzisiejszym wpisem wracam do autorki pierwszej z wymienionych książek, Lucy Maud Montgomery. Zapewne jeszcze nie raz do niej wrócę, bo jej książki czytałam wzdłuż, wszerz, w poprzek, od deski do deski, w całości i na wyrywki i kiedy obecnie czytam coś w temacie rodzicielstwa, np. Juula, Kohna, lekarki, pedagożki, psycholożki działające na Instagramie (który jest obecnie moim ulubionym social medium), przypominają mi się konkretne sceny z książek kanadyjskiej pisarki.

Dziecko = człowiek

Od paru dni chodziły za mną słowa, które Ania Blythe wypowiedziała w którejś książce do któregoś ze swoich dzieci. Szczęśliwie udało mi się znaleźć odpowiedni cytat, a przy okazji kilka innych, z którymi Was zostawię.
Rzecz jest o poważnym traktowaniu dziecięcych emocji. Dużo ciekawych rzeczy mówiła na ten temat Dominika, psycholożka, działająca na Instagramie, Facebooku i własnej stronie pod nazwą Pomogę ci mamo.
Sprawa jest prosta. Jak to powiedział Janusz Korczak, nie ma dzieci, są ludzie. Oznacza to m.in. że dziecięce emocje są równie ważne jak nasze, dorosłe. Jeśli dziecko coś boli, fizycznie lub psychicznie, to nie mówimy mu, że nic się nie stało, choćby chodziło o to, że zgubił się patyk znaleziony na spacerze. Dominika pisała o tym tu (polecam lekturę komentarzy). Dziecko ma prawo płakać, złościć się, martwić itd. Ma też prawo do tego, by dorośli potraktowali jego zmartwienia poważnie.

Ania Blythe (dawniej Shirley) została mamą

Emocji w rodzicielstwie jest dużo. Różnych. Pojawiają się nowe powiązania – między mamą a dzieckiem, tatą a dzieckiem, między mamą dziecka a tatą dziecka też. Czasem jest to proste, niekiedy w ogóle. Ot, życie.
Łatwo powiedzieć, że trzeba szanować nawzajem swoje emocje. Problemy pojawiają się przy wdrażaniu tego w życie, zwłaszcza jeśli trzeba nam poszanować prawo do emocji dziecka tygodniowego, miesięcznego, trzymiesięcznego (z takim mam osobiste doświadczenie). Staram się jednak traktować emocje mojej córki poważnie, mimo że ona z moich nie zdaje sobie sprawy i na pewno jeszcze przez dobrych kilka lat to ja w naszej relacji będę musiała być tą bardziej wyrozumiałą :).
Dla siebie i dla Was zapisuję zatem ku pamięci kilka cytatów z różnych powieści Montgomery, które przypominają, dlaczego i jak poważnie traktować dziecięce uczucia, nawet jeśli nas irytują/bawią/wydają się nam błahe.
We wszystkich cytatach powraca potrzeba powagi, z jaką dorosły winien traktować dziecko. Wtedy rodzi się zaufanie dziecka do dorosłego, dziecko czuje, że nie jest samo ze swoimi problemami. Że spotkają się one ze zrozumieniem, nie ośmieszeniem.
Zwróćcie uwagę na to, co pojawia się w pierwszym cytacie – po rozmowie z mamą dziewczynka odzyskała szacunek do samej siebie. Uważam, że to bezcenne!
Wszystkie wyróżnienia pochodzą ode mnie.
1. Rozmowa Ani z Nan, kilkuletnią córką
Nan nie zamierzała komukolwiek mówić o swojej głupocie. Ale mamie można było wyznać wszystko.
– Och, mamusiu, czy w życiu spotykają nas zawsze same rozczarowania?
– Nie zawsze, kochanie. Czy chciałabyś mi powiedzieć, co cię tak rozczarowało?
– Och, mamo, Tomasina Fair jest… jest dobra! I ma zadarty nos!
– Ależ czy to nie wszystko jedno, jaki jest jej nos? – zapytała Ania ze szczerym zdziwieniem. Popłynęła opowieść. Ania, choć w głębi duszy szczerze rozbawiona, słuchała z poważną miną. 
Pamiętała swoje dziecięce lata, spędzone na Zielonym Wzgórzu. Pomyślała o Lesie Duchów i dwóch małych dziewczynkach, drżących ze strachu przed tworami ich własnej wyobraźni. Znała też gorycz, spowodowaną utratą złudzeń.
[…]
Nan, słuchając tych mądrych, pocieszających słów, czuła, że powraca jej szacunek do samej siebie. Mama nie uważała tego wszystkiego za głupie.
Ania ze Złotego Brzegu, przeł.  Aleksandra Kowalak-Bojarczuk 
2. Inna rozmowa z Nan. Ach, ta Nan! Miała różne ciekawe pomysły! 🙂
– Mamusiu, muszę ci coś powiedzieć… Nie mogę czekać ani chwili dłużej. Mamusiu, ja oszukałam Boga.
Ania poczuła głęboką radość, gdy mała rączka dziecka spragnionego pocieszenia w swym gorzkim smutku wślizgnęła się w jej dłoń. Z poważnym wyrazem twarzy słuchała opowieści Nan. Zawsze udawało jej się zachować powagę, gdy było to potrzebne, choćby później mieli z Gilbertem zaśmiewać się do łez. Rozumiała dobrze, że Nan nie uświadamia sobie absurdalności swoich obaw.
Ania ze Złotego Brzegu, przeł.  Aleksandra Kowalak-Bojarczuk 
3. Flora, córka pastora, myśli o Ani
Pójdę do Złotego Brzegu – szlochała – i porozmawiam z panią Blythe. Ona jedna mnie nie wyśmieje. Muszę, po prostu muszę porozmawiać z kimś, kto zrozumie, jak bardzo jest mi przykro.
Dolina Tęczy, przeł. Bogusława Kaniewska 
4. Rozmowa Ani – nauczycielki, jeszcze nie matki – z Jasiem Irvingiem 

— A jeśli ci to będzie za bardzo dokuczać, przychodź wtedy na Zielone Wzgórze
i mnie się zwierzaj ze swych myśli — prosiła Ania z powagą, którą dzieci tak lubią w
stosunku do ich drobnych spraw
.

Ania z Avonlea, przeł. Rozalia Bernstejnowa

3 Replies to “Jak traktować dzieci poważnie – szkoła Lucy Maud Montgomery”

  1. Od razu nasunął mi się fragment z 1. części Ani – już wtedy przejawiała ogromne zrozumienie wobec dziecięcych porażek:
    "- No, w każdym razie, kiedy będę dorosła – powiedziała Ania – będę zawsze rozmawiała z małymi dziewczynkami tak, jakby też już były duże i nigdy nie będę się z nich śmiała, jeśli będą używały wielkich słów. Wiem z własnego doświadczenia, jakie to potrafi być bolesne".
    Cytat pochodzi z "Ani z Zielonego Wzgórza" w tłum. Pawła Beręsewicza (s. 178).
    Jak widać, Ania była niezwykle konsekwentna w swoich zamiarach 😉

    Pozdrawiam Panią i malucha bardzo serdecznie! 🙂

    1. Ooo, faktycznie! O tym fragmencie nie pamiętałam, dziękuję! Czyli Ania konsekwentnie, bazując na swoim dzieciństwie, realizowała założony plan wychowawczy. To imponujące, muszę przyznać 🙂
      Świetnie, że ma Pani przekład Beręsewicza 🙂
      Dziękuję za pozdrowienia i nawzajem pozdrawiam, cieszę się za każdym razem, kiedy widzę tu byłą studentkę 😀

  2. W większości książek Maud uczyniła swoimi tytułowymi bohaterkami dziewczęta: Anię, Emilkę, Marigold, Pat, Janę. Wydaje mi się to przejawem poważnego traktowaniem młodego człowieka przez samą autorkę. Montgomery w swojej autobiografii napisała o pewnym człowieku:

    "Był, jak sądzę, przyjaznym, szanującym się i szanowanym starym gentlemanem. Ale zaskarbił sobie moją dozgonną nienawiść nazywając mnie „Johnny” za każdym razem, gdy zwracał się do mnie. Jakże ja byłam wściekła na niego! Wydawało mi się to najbardziej śmiertelną i niewybaczalną zniewagą. Mój gniew bawił go ogromnie i pobudzał go do nieustawania w używaniu tego okropnego imienia. Gdybym tylko miała siłę, rozerwałabym tego człowieka na kawałki! Kiedy wyjeżdżał, odmówiłam uściśnięcia jego ręki, po czym on roześmiał się tubalnie i powiedział: „Och dobrze, nie będę już więcej mówił do Ciebie <>. Zamiast tego będę Cię nazywał <>”, co oczywiście dolało oliwy do ognia.
    Przez lata nie mogłam słuchać tego męskiego imienia bez gorącego gniewu. Pamiętam, że po co najmniej pięciu latach, kiedy miałam dziesięć lat, napisałam w dzienniku: „Pan James Forbes nie żyje. Był bratem paskudnego człowieka z Summerside, który nazywał mnie <>.”
    Nigdy więcej nie widziałam biednego starego Pana Forbesa, więc nigdy nie musiałam znosić upokorzenia z nazywania mnie „Sammym”. On sam już nie żyje i ośmielam się sądzić, iż fakt, że nazywał mnie „Johnny”, nie obrócił się przeciwko niemu w obliczu sądu. Gdyby jednak był mu uznany, policzony byłby bardziej niż inne grzechy, które nie mogłyby choć w jednej dziesiątej poczynić takiego upokorzenia, jak jego drażnienie wrażliwego umysłu dziecka.
    Doświadczenie to nauczyło mnie przynajmniej jednej rzeczy. Nigdy nie dokuczam dzieciom. Jeśli miałabym do tego jakiekolwiek skłonności, to żywe wspomnienie udręki, jakiej doznałam z rąk Pana Forbesa, powinno mnie powstrzymać. Dla niego było to jedynie „zabawne” droczenie „drażliwego” dziecka. Dla mnie była to trucizna żmij."

    Być może w postawie Ani brzmi echo przekonań wychowawczych samej pisarki…

Comments are closed.