Wiecie, co moim zdaniem jest jednym z największym wyzwań w życiu?
…
Przyznanie się do błędu, przeproszenie kogoś za błąd i prośba o pomoc w jego naprawieniu.
Dwie twarze nauczyciela
Profesor Czesław Dmuchawiec to postać stworzona przez Małgorzatę Musierowicz. Pojawia się w pierwszym tomie Jeżycjady – Szóstej klepce – i towarzyszy jej bohaterom w kolejnych tomach aż do McDusi, w której żegnamy się z tym bohaterem.
Dmuchawiec uczy polskiego w liceum i przedstawiany jest jako wzór wychowawcy, pedagoga, metodyka. Tymczasem w Opium w rosole okazuje się, że nie przez wszystkich uczniów był postrzegany jako sympatyczny, „równy” nauczyciel.
Ewa Jedwabińska, jego uczennica, która w dorosłym życiu uczyła matematyki, widziała go tak:
Nigdy go nie lubiła, nigdy. Naprawdę. Był złośliwy, dokuczliwy, niesprawiedliwy i się czepiał. Nigdy jej nie doceniał. Otaczał się zawsze gromadą pupilków i pupilek i nigdy wśród nich nie było miejsca dla niej. Zawsze wyczuwała jakąś dezaprobatę w jego wzroku, chociaż tak pilnie się uczyła. Stawiał jej piątkę i jednym spojrzeniem odbierał ocenie jakąkolwiek wartość. A potem, zachwycony, żartował z jakąś leniwą i niedbałą uczennicą.
Nie lubiła go nigdy.
Zawsze tak będzie, w każdej pracy. Ktoś nas będzie lubił, ktoś nie. W pracy nauczyciela sympatia uczniów jest jednak – moim zdaniem – ważna. Mając sympatię uczniów możemy zaprowadzić ich naprawdę daleko. Pokazać im tajemniczy świat wiedzy i umiejętności związanych z naszym przedmiotem. Świat wartości, które kryją się za tym, czego uczymy. W tym specyficznym zespole przypadkowo dobranych ludzi jakim jest klasa szkolna bardzo ważna jest dobra atmosfera pracy. Łatwiej o nią, gdy obie strony procesu edukacji darzą się ciepłymi uczuciami.
Każdemu się zdarza
Jesteś młody/a, ambitna/y i masz pomysły. Przychodzisz do pracy z myślą o przeprowadzeniu rewolucji. Może nie w systemie szkolnictwa, ale przynajmniej w swoich klasach. Chcesz wyrywać murom zęby krat i być posągiem człowieka na posągu świata. I wzruszać. Poruszać. I tak dalej. Tymczasem bywa i tak jak w początkach kariery profesora Dmuchawca:
– Wiesz co – powiedział słabym głosem. – Kiedy byłem jeszcze zupełnie młodym nauczycielem… […] Miałem wtedy, wiesz, mnóstwo nowych i odkrywczych koncepcji wychowawczych… które, niestety, zupełnie nie chciały sprawdzać się w praktyce.
– To się zdarza – powiedziała ostrożnie Ewa.
– Tak – skinął głową. – Każdemu.
Polonista dzieli się z młodszą koleżanką zawodową i życiową mądrością, którą zyskał w pracy z młodzieżą:
– Ta pierwsza moja klasa – powiedział – była okropnie trudna. Tak mi się zdawało. Musiały minąć lata, zanim pojąłem, że każda klasa jest taka.
– Tak? – Ewa podniosła głowę.
– Tak, naprawdę. To dlatego, że tak okropnie trudno jest znaleźć drogę do drugiego człowieka.
SPONA na uczniów
Pamiętacie Sposób na Alcybiadesa Edmunda Niziurskiego? Jeśli nie, to krótko: w powieści młodsi uczniowie kupują od starszych sposób na zdobywanie dobrych ocen u nauczyciela historii. Inwestycja zwraca się, choć w nieoczekiwany… sposób 🙂
Profesor Dmuchawiec swój sposób na uczniów musiał okupić doświadczeniem. Na początku wybrał najgorszą możliwą drogę do serc młodzieży – walkę z nią.
– Ale wtedy, wiesz… na początku… uznałem, że jeśli nie daję z nimi rady po dobroci – muszę być bardziej stanowczy. I tak krok po kroku stałem się zupełnym despotą. Szalałem. Karciłem, waliłem dwóje, robiłem sceny, wyrzucałem za drzwi i ze szkoły. I na nic. […]
Nie dało się ich ugryźć z żadnej strony. To oni byli silniejsi. Ileż ja się nadręczyłem, zanim zrozumiałem, że te moje szaleństwa były właśnie dowodem bezsilności. Oni wcześniej niż ja zrozumieli, że jestem słaby. I wymykali mi się wszystkimi sposobami. I wtedy… – urwał.
Tutaj następuje nagły zwrot akcji w historii młodego polonisty. Zdobył się na to, co być może wielu postrzega jako poważny uszczerbek na autorytecie.
Tymczasem w tym przypadku – zadziałało!
– Instynktownie wyciągnąłem do nich rękę. Dużo mnie to kosztowało, ale zrobiłem pierwszy krok. Przeprosiłem ich, chociaż Bóg jeden wie, jak się musiałem do tego zmuszać. Poprosiłem ich o współpracę i o wyrozumiałość dla moich błędów. Pamiętam, starosta klasy wstał wtedy, uścisnął mi dłoń i pogratulował odwagi cywilnej! Przeprosili mnie również. To była młodzież! To były czasy! – powiedział tęsknie profesor. – No i tak. I odtąd już jakoś poszło. Chyba odtąd uczniowie mnie lubili.
Nie twierdzę, że ten sposób sprawdzi się wszędzie. Czasem jednak, zamiast walić głową w mur i chodzić do pracy, której nie możesz wykonywać, bo masz w niej samych wrogów, warto spróbować dialogu.
Nie powiem jak to zrobić, bo nie znam ani ciebie, ani twoich uczniów. Można zacząć od prostych pytań: co podoba ci się na moich lekcjach? Co ci przeszkadza? Co mogłoby się zmienić? Trzeba tylko być otwartym na odpowiedzi, które nie do końca będą nam się podobać.
Chciałoby się…
Na mojej nauczycielskiej drodze zdarzały się potknięcia i chwile słabości. Błędy. Starałam się zawsze traktować uczniów z szacunkiem, ale wiem, że nie zawsze mi się to udawało.
Większość mnie lubiła, ale u mnie też było jak u Dmuchawca:
– Nie wszyscy – wymknęło się niechcący Ewie. Ugryzła się zaraz w
język. Miała nadzieję, że profesor nie słyszał. Ale słuch to on miał doskonały.– Pewnie, że nie wszyscy – przytaknął, patrząc w bok. – Nie można podobać się wszystkim, trudno. A przecież chciałoby się… prawda?
Już tylko kilka dni do końca roku szkolnego. Mam nadzieję, że uczniowie wszystkich was pożegnają z uśmiechem sympatii.